niedziela, 8 września 2013

Piętnasty, w którym nie ma miejsca na cień radości.

Wtargnął na oddział intensywnej terapii jak wariat i, nie przejmując się zgorszonymi spojrzeniami posyłanymi w jego kierunku przez pielęgniarki, rzucił się w stronę znajomego już korytarza. Przemierzał go szybko, rozglądając się na boki i szukając lekarza Mai.
Wciąż nie mógł uwierzyć, że nie pozwolili mu wsiąść do karetki, że naprawdę musiał dojechać tutaj taksówką i teraz miał takie opóźnienie. Nie wiedział, co się z nią dzieje, nie wiedział nawet czy wciąż żyje, ale nie dopuszczał do siebie tej ostatniej myśli, bo sprawiała, że miał ochotę usiąść i po prostu oszaleć z bólu.
Dotarł do końca korytarza, do drzwi, za którymi rozciągał się już następny oddział, więc zawrócił i wtedy zobaczył, jak z jednego z gabinetów wychodzi znajomy mu lekarz, ten z którym już dwa razy rozmawiał, ten, który zajmował się przypadkiem Mai.
Znalazł się przy nim tak szybko, jak tylko sportowiec mógłby to zrobić i zaszedł mu drogę, a wtedy, z ogniem w oczach i przyśpieszonym oddechem zapytał:
-Panie doktorze, co z Mają? Dlaczego straciła przytomność?
Lekarz obrzucił go uważnym spojrzeniem człowieka, który wiele już w swoim życiu przeżył i widział. Spojrzał na niego jak na kogoś, kto przeżywa życiowy dramat, a wtedy po raz kolejny naszła go myśl, że bycie lekarzem jest ciężkie, ale nie ze względu na pacjentów, którzy chorują i umierają. Prawdziwą próbą charakteru było spotkanie ludzi, dla których ci pacjenci byli całym światem, a których on musiał brutalnie pozbawiać resztek złudnej nadziei, że jeszcze wszystko się ułoży.
Westchnął i odpowiedział, bez owijania w bawełnę, bez znieczulenia, prosto z mostu, bo z doświadczenia wiedział, że terapia szokowa jest najlepszą z możliwych:
-Ponieważ rozpoczęły się przerzuty, które w pierwszej kolejności objęły mózg.
Bartek poczuł gwałtowny ucisk w żołądku. Zrobiło mu się słabo, wręcz niedobrze. Świat zawirował, rozmazując się w jedną, wielką plamę bólu, a ziemia usunęła mu się spod stóp. Dotknęło go to tak bardzo, że ledwie dotarły do niego kolejne słowa lekarza:
-Jako lekarz panny Wrońskiej, chciałbym, żeby została w szpitalu do samego końca. Ma tutaj odpowiednią opiekę.
Do końca. Do samego końca, krążyło mu ciągle po głowie. Chwilę trwało, nim odzyskał panowanie nad sobą, a wtedy zadał kluczowe pytanie, pytanie, na które bał się uzyskać odpowiedź:
-Ile jej zostało?
-Kilka dni. Trzy, może cztery.
Kolejny cios, kolejna fala cierpienia. Wszystko w środku skręciło mu się z bólu, a mdłości się nasiliły. Każda komórka ciała krzyczała teraz w buncie i proteście przed taką niesprawiedliwością losu.
-Mogę ją zobaczyć? – spytał cichym, słabym głosem.
-Tak. Tylko jedna sprawa, panie Bartku. Jak już mówiłem, przerzuty objęły mózg, czyli rak zajął praktycznie cały jego obszar, w pewien sposób odbierając go pannie Wrońskiej.
Po tych słowach lekarz urwał i spojrzał na niego tak, jakby spodziewał się, że ten nie zrozumie. Ale Bartek zrozumiał. Zrozumiał i ta świadomość była jak trzeci, ostateczny cios.
-To znaczy, że ona … - zaczął i nie chciał dokończyć.
Ale lekarz jako ten, do którego należało przekazywanie złych, łamiących serce wieści nie zawahał się i bezlitośnie dokończył tę myśl za niego:
-Może pana w ogóle nie poznać.


Wszedł do jej sali, obiecując sobie, że cokolwiek by się nie stało, nie straci nad sobą panowania. Zmierzył od razu w stronę jej łóżka i usiadł na krzesełku obok niego. Maja leżała na plecach, z zamkniętymi oczami, podłączona do kroplówki. Nie zareagowała w żaden sposób, gdy złapał ją za rękę i przesunął opuszkami palców po wierzchu jej dłoni.
-To ja, Maju. Bartek. Pamiętasz mnie? – odezwał się spokojnym, kojącym głosem. Dopiero to sprawiło, że Maja powoli otworzyła oczy i spojrzała na niego, a wtedy aż się wzdrygnął.
To nie była już jego Maja. Fizycznie, jak najbardziej tak. Wciąż miała długie, ciemne włosy, bladą twarz, teraz pozbawioną cienia koloru, pełne wargi i gęste rzęsy. Jej dłonie wciąż były tak samo miękkie i ciepłe, jej zapach wciąż był tak samo odurzający. Ale wystarczyło mu jedno spojrzenie w jej orzechowe tęczówki, by kolejny raz skulić się z bólu, bowiem dopiero teraz z całą mocą dotarło do niego, co miał na myśli lekarz.
Jej oczy były zupełnie inne. Miały ten sam kształt i kolor, ale ich wyraz był mu całkowicie obcy, jakby należały do kogoś innego. Patrzyła na niego z chłodną obojętnością, niezabarwioną żadnym innym uczuciem. Te oczy były martwe i zimne, niezainteresowane siedzącym obok chłopakiem, jakby kompletnie nieświadome kim był i co ją z nim łączyło.
Bo rzeczywiście nie była tego świadoma. Równie dobrze mógłby mówić do szafki stojącej przy jej łóżku i przekonywać ją, że jest jej wielką miłością.
Ten jeden moment, w którym ją ujrzał i dotarło do niego, że ona w ogóle go nie poznaje zadał mu więcej bólu niż każde słowo lekarza, niż informacja o przerzutach, o trzech, może czterech dniach życia i cokolwiek innego. Do tego momentu wierzył, że jeszcze wszystko będzie dobrze. Do tego momentu był przekonany, że bez względu na to, co się stanie, on zostanie z nią do końca, trzymając ją za rękę i powtarzając co parę sekund, jak bardzo ją kocha.
Teraz mógł tylko wstać gwałtownie i opuścić tę salę, opuścić szpital, opuścić tę obcą mu dziewczynę, w której nie zostało już nic z jego Mai.
Chciał odejść daleko od jej skażonego rakiem ciała, od jej obojętnego spojrzenia, od tego wszystkiego. Chciał zostać sam, chociaż wiedział doskonale, że w tej właśnie chwili potrzebuje jej bardziej niż kiedykolwiek wcześniej czy później.
I w tej właśnie chwili ją traci.


Tell them all I know now
Shout it from the roof tops
Write it on the sky line
All we had is gone now
Tell them I was happy
And my heart is broken
All my scars are open
Tell them what I hoped would be
Impossible, impossible

Miotał się po ich wspólnym mieszkaniu, co parę chwil zrzucając coś z półek, wyżywając się na ścianach i meblach, w myśl zasady, że furia koi cierpienie. Nie koiła. Wręcz przeciwnie; w końcu przesadził i obok bólu psychicznego musiał jeszcze zmierzyć się z bólem towarzyszącym rozciętej dłoni, z której szybko zaczęła spływać krew.
Klnąc pod nosem, skierował się do kuchni i zaczął przetrząsać szuflady w poszukiwaniu bandażu albo chociażby plastra. Otworzył z impetem jedną z nich i wtedy coś czerwonego wypadło na podłogę.
Przykucnął, by to podnieść i coś go ukłuło w sercu, gdy poznał to czerwone pudełeczko, gdy od razu zrozumiał, co znajduje się w środku i jaka wiąże się z tym historia. Nie chciał oglądać tego pierścionka. Nie chciał rozdrapywać kolejnych ran. Krwawiącego serca nie dało się zawinąć w bandaż.
Wepchnął pudełeczko z powrotem do szuflady i opuścił kuchnię, zapominając o swojej krwawiącej ręce. Przetarł ją niedbale chusteczką, po czym położył się do łóżka, na plecach, ignorując nieznośny ból.
Problem w tym, że nawet jeśli ból fizyczny można było do pewnego stopnia zignorować, to jednak ból psychiczny tak łatwo nie odpuszczał.
Powinien tam być. Być tam z nią. Ale nie potrafił się do tego zmusić, nie potrafił wstać, pojechać do tego szpitala i usiąść przy jej łóżku. Bał się tego, co się stanie, gdy spojrzy jej w oczy i znowu ujrzy tą pustkę i obcość. Bał się, że nie da rady.
A najbardziej bał się chwili, w której jej serce przestanie bić i wszystko się skończy.
Przekręcił się na bok, przytulając mocno twarz do poduszki, poduszki, na której odcisnął się jej zapach, poduszki, na której ona tyle razy kładła głowę, poduszki, która była świadkiem tak wielu namiętnych chwil między nimi … Zacisnął powieki, nagle uświadamiając sobie, że już nigdy tego nie przeżyje. Już nie weźmie jej w ramiona. Już nie przytuli jej do siebie. Nie pocałuje jej ciepłych warg, nie usłyszy jej śmiechu, nie zobaczy miłości w jej oczach. Ona wciąż żyła, a czuł się tak, jakby już umarła. Bo przecież tak naprawdę coś w niej umarło. Umarły wspomnienia, umarła jej miłość do niego. I to go właśnie najbardziej bolało.
Myślał, że ona będzie go kochać, aż do samego końca.
Rak na to nie pozwolił.
Pogrążony w ponurych myślach nie usłyszał dźwięku otwieranych drzwi, nie usłyszał kroków na podłodze. Obecność drugiej osoby w mieszkaniu stała się dla niego jasna dopiero, gdy łóżko zaskrzypiało cicho po wpływem nagłego ciężaru.
Bartek uniósł niechętnie głowę, prawie wcale niezainteresowany tym, kto przyszedł. Właściwie mógł się spodziewać tylko jednej osoby.
-Czy ona…? – zaczął niepewnie Grzesiek, na co Kusy potrząsnął głową i ponownie przytknął twarz do poduszki – Więc czemu jesteś tutaj, a nie tam, z nią?
Miał ochotę powiedzieć mu o przerzutach, o raku, który rozpanoszył się w mózgu Mai, o jej obcych oczach i tym, że w ogóle go nie rozpoznała. Miał ochotę powiedzieć mu, że rozciął sobie rękę, miał ochotę wstać i pokazać mu każdą rzecz i każdy mebel, który stał się ofiarą jego ataku furii. Miał ochotę pójść do kuchni, otworzyć szufladę i wyjąć z niej tamto czerwone pudełeczko, zawierające dowód przyszłości, przyszłości, którą chciał dzielić z Mają, przyszłości, której nie będzie.
Zamiast tego mruknął tylko głosem nabrzmiałym łzami:
-Nie dam rady, Grzesiek.
Spodziewał się długiego kazania. Spodziewał się, że zostanie nazwany idiotą i zmuszony do tego, by podnieść tyłek i natychmiast wrócić do szpitala.
A tymczasem Miętus po prostu położył mu rękę na ramieniu i powiedział cicho:
-Rozumiem.
I Bartek wierzył, że tak właśnie jest. Wierzył, że Grzesiek rzeczywiście zrozumiał, a ta świadomość sprawiła, że zrobiło mu się lżej na sercu. Zamknął oczy i zasnął prawie od razu, pragnąc w końcu zaznać choć odrobiny wytchnienia.
Chciał choć na chwilę uciec od bólu, nieważne pod jaką postacią.


Znowu obiecałam sobie, że dodam w piątek i znowu nie wytrzymałam, ale to dlatego, że Kusy wczoraj wygrał i wciąż jestem w skowroneczkach, iiiiip! *_*
Dlatego tym bardziej jest mi głupio, za to co mu tutaj zrobiłam.
Kusy, wybacz mi, skarbie :(
No cóż, to nie jest rozdział, zawierający śmierć Mai, ale moim zdaniem jest znacznie od niego okrutniejszy, bo tam ... tam zdarzy się cud i będzie powód do uśmiechu, nawet jeśli przez łzy.
A ten ... no ten to po prostu czyste okrucieństwo. Tytuł zresztą pasuje jak ulał.
No dobra, koniec monologu.
Trzymajcie się <3
P.S. Znowu coś z czcionką i ciągle wyskakuje mi błąd, jak próbuję naprawić - zignorujcie, please ;)

11 komentarzy:

  1. Ten rodział naprawdę jest okrutny. Nie pomyślałam, że może być coś gorszego niż śmierć Mai. A jednak... Dlaczego życie bywa aż takie okrutne? Ach.

    OdpowiedzUsuń
  2. Co ty ze mną robisz, że po raz kolejny ryczę, co?
    Według mnie te łzy są idealnym komentarzem do tego rozdziału, a nic więcej pisać nie muszę.
    Kocham <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Ty jedna podrafisz zrobić coś takiego.
    To nie jest zwykły płacz, ja to czuję i przeżywam, tak głęboko, od środka.
    I ciągle mam jakąś nadzieję.
    Już nie , że Maja przeżyje :(
    Już nie, że będą żyć długo i szczęśliwie :(
    Tylko jeśli napisałaś "cud", to jakiś bardzo maleńki rodzaj cudu.
    Jakiś balsam dla serc.
    Rozwaliłaś mnie i zamiast wkuwać wiązania w aminokwasach to jestem wzruszona.
    Dziękuję<3
    Ta historia nie jest wesoła, ale jest piękna.
    Nie umiem napisać więcej.
    Trzymaj się.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. cud będzie, to na pewno. I to nie nawet maleńki, w tej sytuacji ogromny.
      I musiałam tak zrobić, to prawda, ale właśnie po to, żebyście zrozumiały, że zakończenie, które Was zaserwuję jest tak naprawdę happy endem... w jakiś tam pokręcony sposób :)
      Dziękuję <3
      P.S. Czyżby biol-chem?
      znam ten ból, właśnie siedzę nad biologią :D

      Usuń
    2. Taaa dokładnie.
      Wszyscy mi mówili, że mnie widzą na humanie, a ja się uparłam.
      No i mam za swoje 0_0
      Jakoś to będzie.

      Usuń
    3. no ale po humanie nie ma przyszłości ;)
      zresztą na biol-chemie jest fajnie.
      i pani z polskiego mnie lubi za moją humanistyczną duszę :D

      Usuń
  4. Miałaś rację, tyle Ci powiem.
    Idę płakać dalej.

    OdpowiedzUsuń
  5. Moje łzy chyba będą najlepszym komentarzem. Nie potrafię znaleźć słów, żeby napisać tu coś więcej.

    OdpowiedzUsuń
  6. To jest takie realistyczne i tak doskonale opisane! Płaczę, oczywiscie, bo jak tu nie płakać? Bartek musi być teraz silny, najgorsze chyba za nim. Bo śmierć Mai,może to okrutnie zabrzmi, przyniesie nieco ulgi. Mai. Bartkowi również. Bo lepiej czuć, że tam w niebie bedzie jej lepiej niż wpatrywać się w jej puste oczy.
    Oesu, za dużo emocji.
    xoxo

    OdpowiedzUsuń
  7. Eh, i co z tego, że jej teraz nie zabiłaś, jak zrobiłaś coś dużo gorszego - pozbawiłaś wszelkich wspomnień. I tak ześlesz na nią śmierć, ale teraz ją tylko odwlekłaś.
    Tak bardzo szkoda mi ich obojga. Eh, już nie wiem który raz to powtarzam. Tylko teraz nie mam pojęcia kogo bardziej. Maja zapomniała kim jest Bartek, a tym samym przysporzyła mu kolejnego cierpienia. A pozostało im tylko kilka dni. Tak, zdecydowanie powinien być przy niej, ale sama nie wiem, jak zachowałabym się na jego miejscu. Chociaż nie, wiem jakbym się zachowała - dokładnie w taki sam sposób. Perspektywa śmierci zawsze mnie przeraża, ale nie własnej, tylko właśnie bliskich osób. To straszne, że ktoś jest i jest, a potem nagle go nie ma i pozostanie po nim tylko kilka zwykłych rzeczy. Przez ciebie znowu ryczę, wiesz?
    Grzesiu znowu zachował się idealnie. Dla mnie będzie takim superbohaterem, który zjawia się w najgorszej z chwil i jednym słowem sprawia, że jest lepiej. Może nie dobrze, ale trochę lepiej.
    Eh, dobra czyń swoją powinność i pozbaw mnie resztek nadziei :(
    Trzymaj się kochana :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. na tą powinność musisz zaczekać do piątku/soboty ;)
      dobra wiem.
      Przepraszam.
      ale tak musiało być, noo!
      Dziękuję za komentarz :*

      Usuń