środa, 18 września 2013

Siedemnasty, który jest hołdem złożonym ich wielkiej miłości.

Ten ostatni rozdział chciałabym zadedykować
Lucy
Bo miała tak wiele cudownych blogów.
Bo jeden z nich powstał nawet specjalnie dla mnie.
Bo jak tylko przeczytałam coś, co napisała to od razu poprawiał mi się humor.
Ja wiem, że Ty już tego nie przeczytasz. Że się nie dowiesz, ile to wszystko dla mnie znaczyło i jakie było ważne.
Ale wiem, że i tak wiesz.
Więc ten rozdział jest dla Ciebie.
Za to, że pisałaś, czytałaś.
Za to, że byłaś.
Dziękuję Ci.

***

You see her when you close your eyes
Maybe one day you'll understand why
Everything you touch surely dies


W powietrzu wciąż unosił się jej zapach.
Ledwie dzień minął od pogrzebu Mai, gdy Bartek pojawił się na Nowych Krzeptówkach, w miejscu, w którym mieszkał przez kilka tygodni, w miejscu, którego sam widok sprawił mu niewyobrażalny ból.
Przekroczył próg mieszkania, a wspomnienia zalały go gwałtowną, toksyczną falą. Chcąc mieć to jak najszybciej z głowy, od razu zaczął odwiedzać wszystkie pokoje, zbierając z nich prędko do torby jej ubrania, kosmetyki, książki i inne osobiste rzeczy. W każdym kolejnym pokoju doznawał takiego uczucia, jakby ktoś zadał mu cios prosto w żołądek i musiał mocno zaciskać zęby, żeby powstrzymać się od łez.
Kuchnia. Maja, jego Maja, wlewająca wodę do czajnika, by zrobić im poranną kawę, Maja, siedząca przy stole i czytająca gazetę, wreszcie Maja, śmiejąca się perliście i próbująca przed nim uciec, ale ostatecznie kapitulująca, gdy brał ją w ramiona, skradając jej jeden, jedyny pocałunek…
Salon. Maja, leżąca w jego objęciach, Maja płacząca na jakimś tanim romansidle i okładająca go po głowie, przez łzy, gdy zauważyła jego pobłażliwy uśmiech, Maja siedząca ze skrzyżowanymi nogami, w jego T-shircie, z włosami związanymi niedbale na czubku głowy, z wielką miską chipsów na kolanach, nabijająca się z niego i jego diety…
I w końcu sypialnia, mała ciasna sypialnia, z którą wiązało się najwięcej przeżyć i wspomnień. Ledwo wszedł do środka, a uderzył go widok tych wszystkich mebli, wszystkich jej rzeczy rozrzuconych w bezładzie po całym pokoju, uderzył go unoszący się w powietrzu jej zapach, niemal namacalny dowód jej niedawnej przecież obecności… Spojrzał z bólem w sercu na łóżko i zobaczył ją.
Zobaczył ją, pogrążoną w głębokim śnie, podczas gdy on leżał obok, głaszcząc ją czule po włosach i przyglądając się jej z zachwytem.
Zobaczył ją, podnoszącą się do pozycji siedzącej i wyłączającą budzik, a potem dźgającą go ze śmiechem tak długo, aż w końcu wstał i zaczął się przygotowywać do wyjścia na trening.
I zobaczył ją i siebie, w chwilach namiętnego uniesienia, kiedy nie liczyło się nic prócz żaru ich ciał, prócz przyśpieszonych oddechów i zachłannych pocałunków. Poczuł znów jej dotyk, smak jej ust, usłyszał szeptane przez nią słowa, ujrzał jej ciepłe, orzechowe oczy, patrzące na niego z miłością i zaufaniem. Nagle wszystko straciło dla niego znaczenie, rzeczywistość odeszła w dal, a on sam pogrążył się w bolesnym, zabijającym od środka świecie wspomnień, którego centrum była ona.
Grzesiek zastał go stojącego przy ścianie, w wejściu do sypialni, trzymającego się za brzuch, ze wzrokiem wbitym w niezasłane łóżko i taką miną, jakby miał za chwilę zwymiotować. Czując się jak intruz, znajdujący się w miejscu, do którego nie powinien wstępować, powoli zbliżył się do przyjaciela i położył mu dłoń na ramieniu.
-Bartek? – starał się, by jego głos zabrzmiał łagodnie i ostrożnie, ale i tak Kusy podskoczył jak oparzony, gwałtownie powracając do teraźniejszości, do brutalnej rzeczywistości, w której nie było już jego Mai, w której był sam i sam musiał stawić czoła wszystkim trudnościom i problemom. Popatrzył spłoszony na Grześka i prawie natychmiast natrafił na jego troskliwe spojrzenie, spojrzenie, którego nie chciał, które podziałało na niego jak trucizna, jak jad. Wstrząsnął się cały, pociągnął nosem i mruknął cicho:
-Wziąłem już wszystko, możemy iść…
Nie chciał iść. Ale czuł, że jeśli zostanie tutaj jeszcze chwilę dłużej, że jeśli poświęci jeszcze jedną minutę na przypominanie sobie Mai, w różnych miejscach i różnych sytuacjach, to chyba oszaleje.
Podniósł torbę, wypełnioną rzeczami Mai, zarzucając sobie jej pasek na ramię i pośpiesznie opuścił sypialnię. A potem zmierzył prosto do drzwi wyjściowych, zostawiając za sobą to mieszkanie, bez jednego już spojrzenia i bez jednej chwili zwłoki. Zbiegał po schodach najszybciej jak mógł, a Grzesiek podążał za nim bez słowa, bo świetnie zdawał sobie sprawę, że nie może teraz zrobić nic, co by Kłuskowi pomogło.


Well you see her when you fall asleep
But never to touch and never to keep
'Cause you loved her too much and you dive too deep


Mama sprawiała wrażenie zaskoczonej, gdy ujrzała go w progu domu, powracającego nagle po paru miesiącach nieobecności. Ale jednocześnie była jego matką, więc wpuściła go od razu do środka, zabrała do kuchni i zrobiła mu gorącą herbatę, dokładnie taką, jaka zawsze go uspokajała. Bartek pił powoli, a ona nic nie mówiła, ale czuł, że w końcu będzie chciała rozpocząć rozmowę, wyjaśnić parę kwestii.
I nie pomylił się. Po upływie paru długich, męczących minut, odezwała się cicho:
-Wróciłeś.
-Tak – mruknął równie cicho i wbił wzrok w przestrzeń. Wyraźnie było widać, że nie ma najmniejszej ochoty na rozmowę, więc jego matka znowu zamikła na długą chwilę, a gdy przemówiła ponownie, słychać było, że ostrożnie dobiera słowa:
-Bartek, a co … co z tą dziewczyną? Z Mają, tak?
Dźwięk jej imienia wbił mu się prosto w serce, jak ostry odłamek szkła. Zabolało tak bardzo, że aż syknął, jakby doświadczył prawdziwego, fizycznego bólu.
-Już nic.
Nie zamierzał jej mówić, że Maja odeszła nie tylko z jego życia, ale w ogóle z tego świata. Nie śmiał wypowiadać tego na głos, bo to w jakiś sposób urzeczywistniłoby tą straszną prawdę. I choć minęło już kilka dni, choć miał już za sobą jej pogrzeb, choć przeżył już to piekło, jakim było opróżnienie mieszkania z jej rzeczy to jednak wciąż nie miał odwagi mówić głośno o śmierci Mai.
Dla niego ona wciąż żyła.
Żyła w jego sercu.
Nie pozwolił mamie więcej patrzeć na niego tymi smutnymi, pełnymi żalu i współczucia oczami. Dopił wciąż jeszcze gorącą herbatę, po czym opuścił kuchnię i poszedł prosto do swojego pokoju.
Był na nogach od czterdziestu dwóch godzin.
Musiał się w końcu przespać.


Well, you only know you love her
when you let her go...

-Byłeś dziś świetny.
Pochwała, która wypłynęła z ust Grześka dotarła do niego z parusekundowym opóźnieniem, z racji tego, że znajdował się w świecie myśli i marzeń, ale gdy tylko usłyszał te słowa, ocknął się i spojrzał na niego z lekkim uśmiechem.
-Dawno mi się tak dobrze nie skakało – przyznał szczerze, na co Grzesiek też się uśmiechnął.
-Zobaczysz, że trener weźmie Cię na następny konkurs, do Oberstdorfu.
Bartek bardzo chciał w to wierzyć. Każda skocznia była równie wspaniała, jednak mamuty miały w sobie to coś, a on tylko raz dostał okazję, by się na nich sprawdzić. Wtedy nie poszło mu najlepiej, teraz był pewien, że nie zmarnowałby swojej szansy.
Teraz skakał lepiej niż kiedykolwiek wcześniej, jakby nagle otrzymał sporą dawkę energii, a wręcz boskiej opatrzności.
I czuł, że tak właśnie było. Że tam na górze ktoś nieustannie się za nim wstawiał, ściskał za niego kciuki, dając mu dobre wiatry i dalekie loty.
Ona była tam, w niebie, on tutaj, na ziemi.
Ale między nimi wciąż była ta miłość, przekreślona przez los, bez szansy na szczęśliwe zakończenie, przerwana zbyt szybko i zbyt brutalnie, która mimo to istniała aż do samego końca, która przetrwała i pokonała wszystko.
Nawet śmierć.


Nie dzisiaj miał się ukazać, ale chyba nie wytrzymałabym do piątku.
Musiałam to wreszcie zakończyć.
Powiem tak. To najszybciej napisane przeze mnie opowiadanie (2 miesiące!), ale mimo że miałam je tak krótko to bardzo się z nim zżyłam. I jestem zadowolona, bo wyszło - prawie zawsze - tak jak chciałam.
Smutno mi, że to już koniec.
Ale wiem, że przede mną jeszcze mnóstwo innych opowiadań, z którymi też się zżyję.
Znając mnie, dokończę tylko garstkę z nich, ale ... ;>
Dziękuję Wam. Tak jak dziękowałam wczoraj, na poprzednim blogu, tak dziękuję i tu, że byłyście, czytałyście, komentowałyście, że chciałyście poświęcić czas Bartkowi i Mai (i Grzesiowi, of kors :D) i, że zawsze mogłam na Was liczyć.
Jesteście nieocenione. Wszystkie.
Także żegnam się z Wami na tym blogu, ale nie na zawsze.
Bo jestem teraz TUTAJ.
Jak długo i często - zobaczymy, na ile pozwoli mi czas, nauka i matura. I wena. Która przecież potrafi być okropnie kapryśna :P
Także ściskam Was i kooooocham bardzo mocno <33