Gdy się
obudził, nie wiedział czy spał minutę, godzinę czy cały dzień.
Wiedział jedynie, że Grzesiek wciąż siedzi obok niego i przyjął
jego obecność z ulgą i wdzięcznością.
-Posprzątałem trochę, jak spałeś – powiedział, gdy Bartek podniósł się do pozycji siedzącej i przetarł twarz dłońmi. Skrzywił się automatycznie, czując niespodziewanie bolesne pieczenie w prawej dłoni. Spojrzał na nią i obaj zobaczyli długą, krwistoczerwoną szramę biegnącą przez prawie cały jej wierzch. Bartek syknął, a Miętus uniósł brwi.
-Zapytałbym pewnie, co ci się stało, ale stan lustra w łazience nie pozostawia żadnych wątpliwości.
-Trochę mnie poniosło – przyznał Kusy, jeszcze przez chwilę przyglądając się swojej ręce. W końcu położył ją obojętnie na kolanach, obok lewej i westchnął.
-Powiesz mi teraz o co chodzi? – spytał łagodnie Grzesiek. Było jasne, że tylko czekał aż jego kumpel się obudzi, by móc go przepytać. Bartek zamknął na chwilę oczy, ale już wiedział, że nie ucieknie od odpowiedzi. I nawet nie chciał uciekać. Kto jak kto, ale Miętus zasługiwał na prawdę.
-Maja straciła przytomność, więc zabrałem ją do szpitala. Zrobili jej badania i lekarz powiedział mi, że zaczęły się przerzuty. Najpierw mózg … później pewnie dojdą inne narządy. Zostało jej kilka dni – Bartek westchnął ponownie, wpatrując się w swoje dłonie i starając się opanować narastający w nim ból. Głos mu drżał i łamał się, ale odważnie mówił dalej, żeby już mieć to z głowy: - Poszedłem się z nią zobaczyć. I ona … w ogóle mnie nie poznała, rozumiesz Grzesiek? Nie miała zielonego pojęcia, kim jestem. A te jej oczy … jakbym patrzył na kogoś zupełnie innego. Może i jej ciało żyje, może i jej serce bije, ale moja Maja odeszła. Odeszła bezpowrotnie, a ja nie mogę tak po prostu tam siedzieć i udawać, że o tym nie wiem. Nie mam w sobie dość siły, by być tam z nią i czekać aż jej ciało też w końcu odejdzie. To boli tak bardzo, Grzesiek, że ja … po prostu nie mogę. Nie mogę.
-Rozumiem – mruknął w odpowiedzi Miętus, kiwając lekko głową. Jego twarz pozostała maską, nie zdradzając żadnych emocji, żadnych uczuć, jakby to wszystko co usłyszał w ogóle go nie poruszyło. W duchu poczuł się jednak bardzo dotknięty, wręcz przytłoczony ogromem takiej tragedii. Było gorzej niż myślał. Nawet nie próbował wyobrażać sobie, jak bardzo Kłusek teraz cierpi. Ale był jego przyjacielem. Musiał go pocieszyć, ale musiał mu też coś uświadomić – Dlatego wolisz siedzieć tu i rozwalać co popadnie, okaleczając samego siebie niż być tam z nią?
Bartek spojrzał na niego tak, jakby go spoliczkował i zdradził. Jego oczy aż emanowały bólem i rozpaczą. Myślał, że Grzesiek naprawdę go zrozumie. Pomylił się.
-To już nie jest moja Maja, Grzesiek – wyszeptał w końcu – Gdybyś ją zobaczył, to wiedziałbyś, co mam na myśli. Ona odeszła. Moja Maja odeszła i nie wróci, już nigdy.
-Chcę ją zobaczyć – powiedział Grzesiek, wprawiając Kusego w osłupienie. Podniósł się z łóżka i spojrzał na niego wyczekująco – Chodź.
Oczy Bartka rozszerzyły się ze strachu. Pokręcił tylko głową, ale Grzesiek był nieugięty.
-Chodź – powtórzył – Chodź i obaj przekonamy się czy rzeczywiście nie ma już Twojej Mai.
Znowu przeżywał to wszystko od nowa. Wejście do szpitala. Potem wejście do jej sali. Zajęcie miejsca przy jej łóżku. Wypowiedzenie jej imienia. Jej martwe, obce spojrzenie.
Bartek zacisnął mocno powieki, podpierając twarz dłońmi, gdy dotarło do niego, że nic się nie zmieniło. Przez te parę godzin Maja nie wróciła. Jej mózg wciąż był zajęty przez raka. A ona sama albo już się poddała albo jeszcze walczyła, ale bezskutecznie.
-Sam widzisz – mruknął załamującym się głosem, kierując te słowa do Grześka, który stanął przy nim i teraz patrzył na Maję z nieprzeniknionym wyrazem twarzy. Przez długą chwilę panowała między nimi cisza, przerywana jedynie dźwiękiem, wydawanym przez maszynę monitorującą pracę serca, aż w końcu Miętus odezwał się:
-Mów do niej.
Bartek uniósł powoli głowę i spojrzał na niego z zaskoczeniem.
-Mów do niej, Bartek – powtórzył Grzesiek, a w jego oczach rozbłysła nadzieja – Wspominaj rzeczy, które robiliście razem, może to poruszy jej pamięć. Albo … albo po prostu mów cokolwiek, jest szansa, że rozpozna Twój głos.
Teraz nadzieja biła nie tylko ze spojrzenia Miętusa, ale także z jego głosu, z twarzy i w ogóle całej postawy. Bartek nie był przekonany. Wciąż patrzył na kumpla niepewnie.
-Naprawdę w to wierzysz, Grzesiek? - spytał w końcu, a w jego głosie zamiast nadziei, rozbrzmiała rezygnacja – Naprawdę myślisz, że to coś da?
Miętus wzruszył ramieniem.
-Nie wiem czy da. Ale nie zaszkodzi spróbować, prawda?
Od tej pory prawie w ogóle nie opuszczał jej łóżka, siedząc przy niej i trzymając ją za rękę. Za dnia mówił do niej o byle bzdurach, które przyszły mu do głowy, a czasem, gdy nie miał już siły, po prostu płakał i błagał ją, by do niego wróciła. W nocy pozwalał sobie na chwilę odpoczynku i zasypiał z głową wspartą na jej brzuchu. Gdy później się budził, przeżywał parę chwil grozy, nim już upewnił się, że jej serce nadal bije, że jego Maja nadal żyje. Ale potem znowu do niej przemawiał i znowu otrzymywał obojętne spojrzenie, a nadzieja – jeśli w ogóle jakąkolwiek miał – wymykała mu się, jak piasek przesypujący się przez palce.
Sam nie wiedział, czy jeszcze wierzy. Ale jeśli to prawda, że wiara czyni cuda, to musiał tę wiarę w sobie nosić, bo cud rzeczywiście w końcu się zdarzył.
To była sobota, dzień, który od samego początku zapowiadał się okropnie. Obudził go odgłos kropel deszczu, odbijających się od starych, szpitalnych okien. Podniósł się do pozycji siedzącej i z cichym jękiem rozprostował obolały kręgosłup. Czuł się fatalnie, pod względem fizycznym, ale to było nic w porównaniu z samopoczuciem psychicznym, gdy spojrzał na Maję i uświadomił sobie, co za chwilę nastąpi.
Westchnąwszy, złapał ją za rękę i jak zawsze przesunął delikatnie palcami po wierzchu jej dłoni. I już miał wypowiedzieć jej imię, gdy stało się coś, co sprawiło, że głos uwiązł mu w gardle.
Poczuł ciepły dotyk na swojej dłoni, dotyk tak niepewny i słaby, że dopiero po chwili zdał sobie z niego sprawę. Popatrzył na swoją rękę i ujrzał Jej palce poruszające się delikatnie, próbujące musnąć jego skórę, dać mu znak, jakikolwiek...
Serce mu mocniej zabiło. Odchrząknął, by odzyskać zdolność mówienia i wyszeptał:
-Maju.
Otworzyła oczy bardzo powoli, jakby sprawiało jej to niewyobrażalny wysiłek. I pewnie tak właśnie było. Był przekonany, że teraz nawet taka prosta pozornie czynność kosztowała ją więcej energii, niż mógłby przypuszczać. Ale kiedy już jej powieki odsłoniły tęczówki i kiedy jej spojrzenie skupiło się na jego twarzy, nie mógł mieć wątpliwości.
To była ona. Jego Maja, patrząca na niego tak jak kiedyś, z tą samą czułością i miłością, patrząca na niego tak, że serce mu zadrżało, a wszystko w środku odetchnęło z ulgą.
Ogarnęło go takie szczęście, wzruszenie wręcz, że nie zdołał nad sobą zapanować i już po chwili jego policzki przecięły gorące łzy, łzy, które skapnęły na pościel i na ich złączone dłonie. Drgnęła lekko, pod wpływem tej nagłej wilgoci na swojej skórze. Jej spierzchnięte wargi poruszyły się, a sekundę później ciszę przeciął jej cichy, słaby głos:
-Bartuś...
Musiał być bliżej, musiał być tak blisko, jak tylko się da. Dlatego, nie dbając o reguły, panujące w szpitalu, podniósł się z krzesła, po czym przysiadł na jej łóżku i nachylił się ku niej, tak, by jej wargi znalazły się tuż przy jego uchu.
-Kocham cię – wyszeptała. Jej ciepły oddech ledwie musnął jego ucho, jej ciepły oddech był tak słaby, jej płuca tak nieporadnie pobierały teraz powietrze, że już nie śmiał się łudzić.
I choć ta świadomość bolała bardziej niż obdzieranie żywcem ze skóry, to jednak przyznał się sam przed sobą, że lada moment dziewczyna umrze, a powrót pamięci był tylko chwilowym wycofaniem się raka, który już wkrótce miał uderzyć z całą mocą. Już wkrótce miał doprowadzić swoje dzieło do końca, odbierając Bartkowi najdroższą jego sercu dziewczynę.
On o tym wszystkim wiedział. Ale za nic w świecie nie pozwoliłby, by zepsuło to ostatnie chwile, jakie mógł spędzić z Mają, więc przywołał na twarz najszczerszy uśmiech, na jaki tylko potrafił się zdobyć, ucałował czule jej rozgrzany policzek i patrząc jej prosto w oczy, wyszeptał:
-Ja też Cię kocham, Maju.
Docenił to, co zrobiła po jego słowach. Uśmiech, jaki zaigrał na jej wargach był niemal niedostrzegalny i trwał ułamek sekundy, ale jednak, pojawił się.
On sam uśmiechał się ciągle, aż do końca.
Koniec naszedł dopiero wieczorem, a właściwie późno w nocy. Dochodziła już północ, a zimny deszcz wciąż bębnił o szyby. Maszyna monitorująca pracę serca Mai pracowała wytrwale, ale w obliczu śmierci nie była w stanie już nic zrobić.
Zegar na pobliskiej wieży kościelnej wybił północ, deszcz nie ustawał, życie toczyło się dalej.
I nikt nie mógł wiedzieć, że właśnie teraz umiera młoda dziewczyna, umiera, trzymając za rękę chłopaka, którego może nie znała długo, ale którego kochała, a on kochał ją, zaś ich miłość pozostała nienaruszona, nawet gdy ona odeszła.
Odeszła, zostawiając go zupełnie samego.
Odeszła i już nigdy nie miała do niego powrócić.
A ulewny deszcz wciąż padał, tak jakby niebo płakało nad nią, razem z nim...
Proszę tylko o jedno.
Nie płaczcie, plisssss.
Wystarczy, że ja sama wylałam nad tym rozdziałem tak wiele łez, nawet nie pisząc, ale czytając, a czytałam to chyba z milion razy, by się upewnić, że nie ma błędów i że jest perfekcyjnie.
I nie jest. Zdaję sobie sprawę, że nie jest perfekcyjnie, ale napisałam to najlepiej jak potrafiłam i dlatego też jestem zadowolona. Może nawet dumna.
Dobra, czasem brakuje mi skromności :P
Trzymajcie się, skarby + został już tylko jeden rozdział.
I jeszcze bardziej mi teraz smutno.
-Posprzątałem trochę, jak spałeś – powiedział, gdy Bartek podniósł się do pozycji siedzącej i przetarł twarz dłońmi. Skrzywił się automatycznie, czując niespodziewanie bolesne pieczenie w prawej dłoni. Spojrzał na nią i obaj zobaczyli długą, krwistoczerwoną szramę biegnącą przez prawie cały jej wierzch. Bartek syknął, a Miętus uniósł brwi.
-Zapytałbym pewnie, co ci się stało, ale stan lustra w łazience nie pozostawia żadnych wątpliwości.
-Trochę mnie poniosło – przyznał Kusy, jeszcze przez chwilę przyglądając się swojej ręce. W końcu położył ją obojętnie na kolanach, obok lewej i westchnął.
-Powiesz mi teraz o co chodzi? – spytał łagodnie Grzesiek. Było jasne, że tylko czekał aż jego kumpel się obudzi, by móc go przepytać. Bartek zamknął na chwilę oczy, ale już wiedział, że nie ucieknie od odpowiedzi. I nawet nie chciał uciekać. Kto jak kto, ale Miętus zasługiwał na prawdę.
-Maja straciła przytomność, więc zabrałem ją do szpitala. Zrobili jej badania i lekarz powiedział mi, że zaczęły się przerzuty. Najpierw mózg … później pewnie dojdą inne narządy. Zostało jej kilka dni – Bartek westchnął ponownie, wpatrując się w swoje dłonie i starając się opanować narastający w nim ból. Głos mu drżał i łamał się, ale odważnie mówił dalej, żeby już mieć to z głowy: - Poszedłem się z nią zobaczyć. I ona … w ogóle mnie nie poznała, rozumiesz Grzesiek? Nie miała zielonego pojęcia, kim jestem. A te jej oczy … jakbym patrzył na kogoś zupełnie innego. Może i jej ciało żyje, może i jej serce bije, ale moja Maja odeszła. Odeszła bezpowrotnie, a ja nie mogę tak po prostu tam siedzieć i udawać, że o tym nie wiem. Nie mam w sobie dość siły, by być tam z nią i czekać aż jej ciało też w końcu odejdzie. To boli tak bardzo, Grzesiek, że ja … po prostu nie mogę. Nie mogę.
-Rozumiem – mruknął w odpowiedzi Miętus, kiwając lekko głową. Jego twarz pozostała maską, nie zdradzając żadnych emocji, żadnych uczuć, jakby to wszystko co usłyszał w ogóle go nie poruszyło. W duchu poczuł się jednak bardzo dotknięty, wręcz przytłoczony ogromem takiej tragedii. Było gorzej niż myślał. Nawet nie próbował wyobrażać sobie, jak bardzo Kłusek teraz cierpi. Ale był jego przyjacielem. Musiał go pocieszyć, ale musiał mu też coś uświadomić – Dlatego wolisz siedzieć tu i rozwalać co popadnie, okaleczając samego siebie niż być tam z nią?
Bartek spojrzał na niego tak, jakby go spoliczkował i zdradził. Jego oczy aż emanowały bólem i rozpaczą. Myślał, że Grzesiek naprawdę go zrozumie. Pomylił się.
-To już nie jest moja Maja, Grzesiek – wyszeptał w końcu – Gdybyś ją zobaczył, to wiedziałbyś, co mam na myśli. Ona odeszła. Moja Maja odeszła i nie wróci, już nigdy.
-Chcę ją zobaczyć – powiedział Grzesiek, wprawiając Kusego w osłupienie. Podniósł się z łóżka i spojrzał na niego wyczekująco – Chodź.
Oczy Bartka rozszerzyły się ze strachu. Pokręcił tylko głową, ale Grzesiek był nieugięty.
-Chodź – powtórzył – Chodź i obaj przekonamy się czy rzeczywiście nie ma już Twojej Mai.
Znowu przeżywał to wszystko od nowa. Wejście do szpitala. Potem wejście do jej sali. Zajęcie miejsca przy jej łóżku. Wypowiedzenie jej imienia. Jej martwe, obce spojrzenie.
Bartek zacisnął mocno powieki, podpierając twarz dłońmi, gdy dotarło do niego, że nic się nie zmieniło. Przez te parę godzin Maja nie wróciła. Jej mózg wciąż był zajęty przez raka. A ona sama albo już się poddała albo jeszcze walczyła, ale bezskutecznie.
-Sam widzisz – mruknął załamującym się głosem, kierując te słowa do Grześka, który stanął przy nim i teraz patrzył na Maję z nieprzeniknionym wyrazem twarzy. Przez długą chwilę panowała między nimi cisza, przerywana jedynie dźwiękiem, wydawanym przez maszynę monitorującą pracę serca, aż w końcu Miętus odezwał się:
-Mów do niej.
Bartek uniósł powoli głowę i spojrzał na niego z zaskoczeniem.
-Mów do niej, Bartek – powtórzył Grzesiek, a w jego oczach rozbłysła nadzieja – Wspominaj rzeczy, które robiliście razem, może to poruszy jej pamięć. Albo … albo po prostu mów cokolwiek, jest szansa, że rozpozna Twój głos.
Teraz nadzieja biła nie tylko ze spojrzenia Miętusa, ale także z jego głosu, z twarzy i w ogóle całej postawy. Bartek nie był przekonany. Wciąż patrzył na kumpla niepewnie.
-Naprawdę w to wierzysz, Grzesiek? - spytał w końcu, a w jego głosie zamiast nadziei, rozbrzmiała rezygnacja – Naprawdę myślisz, że to coś da?
Miętus wzruszył ramieniem.
-Nie wiem czy da. Ale nie zaszkodzi spróbować, prawda?
Od tej pory prawie w ogóle nie opuszczał jej łóżka, siedząc przy niej i trzymając ją za rękę. Za dnia mówił do niej o byle bzdurach, które przyszły mu do głowy, a czasem, gdy nie miał już siły, po prostu płakał i błagał ją, by do niego wróciła. W nocy pozwalał sobie na chwilę odpoczynku i zasypiał z głową wspartą na jej brzuchu. Gdy później się budził, przeżywał parę chwil grozy, nim już upewnił się, że jej serce nadal bije, że jego Maja nadal żyje. Ale potem znowu do niej przemawiał i znowu otrzymywał obojętne spojrzenie, a nadzieja – jeśli w ogóle jakąkolwiek miał – wymykała mu się, jak piasek przesypujący się przez palce.
Sam nie wiedział, czy jeszcze wierzy. Ale jeśli to prawda, że wiara czyni cuda, to musiał tę wiarę w sobie nosić, bo cud rzeczywiście w końcu się zdarzył.
To była sobota, dzień, który od samego początku zapowiadał się okropnie. Obudził go odgłos kropel deszczu, odbijających się od starych, szpitalnych okien. Podniósł się do pozycji siedzącej i z cichym jękiem rozprostował obolały kręgosłup. Czuł się fatalnie, pod względem fizycznym, ale to było nic w porównaniu z samopoczuciem psychicznym, gdy spojrzał na Maję i uświadomił sobie, co za chwilę nastąpi.
Westchnąwszy, złapał ją za rękę i jak zawsze przesunął delikatnie palcami po wierzchu jej dłoni. I już miał wypowiedzieć jej imię, gdy stało się coś, co sprawiło, że głos uwiązł mu w gardle.
Poczuł ciepły dotyk na swojej dłoni, dotyk tak niepewny i słaby, że dopiero po chwili zdał sobie z niego sprawę. Popatrzył na swoją rękę i ujrzał Jej palce poruszające się delikatnie, próbujące musnąć jego skórę, dać mu znak, jakikolwiek...
Serce mu mocniej zabiło. Odchrząknął, by odzyskać zdolność mówienia i wyszeptał:
-Maju.
Otworzyła oczy bardzo powoli, jakby sprawiało jej to niewyobrażalny wysiłek. I pewnie tak właśnie było. Był przekonany, że teraz nawet taka prosta pozornie czynność kosztowała ją więcej energii, niż mógłby przypuszczać. Ale kiedy już jej powieki odsłoniły tęczówki i kiedy jej spojrzenie skupiło się na jego twarzy, nie mógł mieć wątpliwości.
To była ona. Jego Maja, patrząca na niego tak jak kiedyś, z tą samą czułością i miłością, patrząca na niego tak, że serce mu zadrżało, a wszystko w środku odetchnęło z ulgą.
Ogarnęło go takie szczęście, wzruszenie wręcz, że nie zdołał nad sobą zapanować i już po chwili jego policzki przecięły gorące łzy, łzy, które skapnęły na pościel i na ich złączone dłonie. Drgnęła lekko, pod wpływem tej nagłej wilgoci na swojej skórze. Jej spierzchnięte wargi poruszyły się, a sekundę później ciszę przeciął jej cichy, słaby głos:
-Bartuś...
Musiał być bliżej, musiał być tak blisko, jak tylko się da. Dlatego, nie dbając o reguły, panujące w szpitalu, podniósł się z krzesła, po czym przysiadł na jej łóżku i nachylił się ku niej, tak, by jej wargi znalazły się tuż przy jego uchu.
-Kocham cię – wyszeptała. Jej ciepły oddech ledwie musnął jego ucho, jej ciepły oddech był tak słaby, jej płuca tak nieporadnie pobierały teraz powietrze, że już nie śmiał się łudzić.
I choć ta świadomość bolała bardziej niż obdzieranie żywcem ze skóry, to jednak przyznał się sam przed sobą, że lada moment dziewczyna umrze, a powrót pamięci był tylko chwilowym wycofaniem się raka, który już wkrótce miał uderzyć z całą mocą. Już wkrótce miał doprowadzić swoje dzieło do końca, odbierając Bartkowi najdroższą jego sercu dziewczynę.
On o tym wszystkim wiedział. Ale za nic w świecie nie pozwoliłby, by zepsuło to ostatnie chwile, jakie mógł spędzić z Mają, więc przywołał na twarz najszczerszy uśmiech, na jaki tylko potrafił się zdobyć, ucałował czule jej rozgrzany policzek i patrząc jej prosto w oczy, wyszeptał:
-Ja też Cię kocham, Maju.
Docenił to, co zrobiła po jego słowach. Uśmiech, jaki zaigrał na jej wargach był niemal niedostrzegalny i trwał ułamek sekundy, ale jednak, pojawił się.
On sam uśmiechał się ciągle, aż do końca.
Koniec naszedł dopiero wieczorem, a właściwie późno w nocy. Dochodziła już północ, a zimny deszcz wciąż bębnił o szyby. Maszyna monitorująca pracę serca Mai pracowała wytrwale, ale w obliczu śmierci nie była w stanie już nic zrobić.
Zegar na pobliskiej wieży kościelnej wybił północ, deszcz nie ustawał, życie toczyło się dalej.
I nikt nie mógł wiedzieć, że właśnie teraz umiera młoda dziewczyna, umiera, trzymając za rękę chłopaka, którego może nie znała długo, ale którego kochała, a on kochał ją, zaś ich miłość pozostała nienaruszona, nawet gdy ona odeszła.
Odeszła, zostawiając go zupełnie samego.
Odeszła i już nigdy nie miała do niego powrócić.
A ulewny deszcz wciąż padał, tak jakby niebo płakało nad nią, razem z nim...
Proszę tylko o jedno.
Nie płaczcie, plisssss.
Wystarczy, że ja sama wylałam nad tym rozdziałem tak wiele łez, nawet nie pisząc, ale czytając, a czytałam to chyba z milion razy, by się upewnić, że nie ma błędów i że jest perfekcyjnie.
I nie jest. Zdaję sobie sprawę, że nie jest perfekcyjnie, ale napisałam to najlepiej jak potrafiłam i dlatego też jestem zadowolona. Może nawet dumna.
Dobra, czasem brakuje mi skromności :P
Trzymajcie się, skarby + został już tylko jeden rozdział.
I jeszcze bardziej mi teraz smutno.
JAK MAMY NIE PŁAKAĆ, NO JAK?
OdpowiedzUsuńEj, to nieprawda, oni się jeszcze spotkają. Kiedyś, za kilkadziesiąt lat znowu będą razem i wtedy juz nic ich nie rozdzieli. Chcę w to wierzyć, muszę w to wierzyć, by nie zapłakać się na śmierć.
Wzruszyłam się. Bardzo. I jestem wdzięczna Grześkowi, że zmusił Bartka do pójścia do szpitala i mówienia do Mai. I cieszy mnie ten cud, mały bo mały, ale małe cuda też mają swój urok. Oboje zasługiwali na tych kilka minut przytomności Mai. Nie mam zielonego pojęcia, jak teraz będzie wyglądać życie Bartka, ale na pewno się zmieni. Na lepsze. Bo Maja i miłość uczyniły go lepszym człowiekiem.
Kocham Cię za to opowiadanie tak bardzo i czy wspominałam już, że piszesz przegenialnie?
Uwielbiam smutne opowiadania, uwielbiam, mimo iż zawsze życzę bohaterom happy end'u. Ale smutne zakończenia też coś w sobie mają. I tak jak happy endy budzą w ludziach nadzieję (czasami złudną!), tak sad endy przypominają o rzeczywistości, o tym, że nie zawsze jest pięknie, cudownie i gładko. Życie ma różne oblicza i Ty to doskonale pokazałaś.
Jestem pod megawrazeniem. <3
I już nie smutkuję, chociaż nadal przeżywam śmierć Mai oraz mimo, że włączyła mi się smutna piosenka. Teraz cieszę się, że znalazłam to opowiadanie i że mogłam tutaj być od początku, czy prawie od początku (już nie pamiętam dokładnie). Cieszę się, że mogłam się nim rozkoszować co kilka dni, a nie "pożreć' całość w jeden wieczór, bo magia byłaby już nie ta.
Reasumując, wielbię Ciebie i to opowiadanie na klęczkach <3
Oooooooooo dawno nie napisałam tak długiego komentarza^^
Usuńnienawidzę Cię.
Usuńsprawiłaś, że się znowu rozpłakałam.
Naprawdę Ci baaardzo dziękuję, ale na przyszłosć - ja naprawdę nie cierpię jak ktoś sprawia,że cała pąsowieję.
i tak mi teraz głupio i tak nie mogę powstrzymać łez i wzruszenia, że aż nic więcej nie napisze.
Więc po prostu: dziękuję Ci <3
Płaczę, oczywiście, że płaczę, bo jak mogę nie płakać?!
OdpowiedzUsuń:(
To najsmutniejszy, najokropniejszy i najbardziej rzeczywisty rozdział jaki czytałam.
Przepraszam i dziękuję.
Przepraszam, bo chciałam cię udusić.
Dziękuje za najpiękniejszy, a zarazem najstraszniejszy rozdział.
Ten rozdział.
ja też przepraszam.
Usuńi też dziękuję, bardzo :*
Ty wierzysz, że ktoś czytając to się nie popłacze, albo nie wzruszy?
OdpowiedzUsuńTen ktoś musiałby być twardym i nieczułym, bezwartościowym głazem.
Bo ten rozdział choć straszny, choć nie pozostawiający najmniejszych nadziei był piękny.
Perfekcyjny i piękny. Masz rację, że się chwalisz, bo nie da się przyczepić do niczego.
Serce mi się ściska, a łzy spływają po policzkach, ale czytałam tą część już trzy razy i mam ochotę na czwarty.
Ta siła prawdziwej miłości jest niespotykana, cudowna i wzruszająca.
Oby tylko była jeszcze wiara, że takie uczucie może istnieć naprawdę.
I to opowiadanie mi taką wiarę dało.
Dziękuję.
Dziękuję
Dziękuję.
Na nic konkretniejszego mnie teraz nie stać.
Wiesz chyba, że jesteś genialna, i jak to czytam to własne bazgranie chce mi się usunąć :)
chyba na głowę upadłaś jeśli porównujesz mnie do siebie.
UsuńNic nie usuwaj.
I nie dziękuj.
To ja dziękuję <3
Nie mogę kochanie. Po prostu nie mogę.
OdpowiedzUsuńJak mogłaś sprawić, że coś tak strasznego i bolesnego, było jednocześnie niezwykle piękne?
Grzesiu od początku tego opowiadania był taką iskierką i nigdy nie zawiódł. Nawet w obliczu tych najtrudniejszych wydarzeń. A może zwłaszcza w takich momentach.
I uwierz mi, nie da się nie płakać. Szczególnie czytając końcówkę. Nadałaś jej tak niesamowity wydźwięk, że zwyczajnie brak mi słów.
Jesteś geniuszem i się z tym pogódź.
i Ty Brutusie przeciwko mnie?
OdpowiedzUsuńdziękuję, mała <3
Nie da się nie płakać i koniec. Rozdział jest napisany tak genialnie, tak świetnie i perfekcyjnie, że aż zapiera mi dech w piersiach. I akurat dziś jest taki rozdział, gdy mam ulewę za oknem.
OdpowiedzUsuńMaja umarła.
Bartek żyje, choć tak naprawdę umarł.
A z nimi umarłam ja.
Nie lubię cię. Całe pozytywna energia, którą wczoraj się nawdychałam, wyparowała ze mnie jak z takiego balonika. Teraz ani śladu po niej. Ale co ja mogę? Ty piszesz tak pięknie i cudownie! A jeżeli chodzi o smutne zakończenia to już w ogóle, mogę tylko ci buty czyścić, o! I ty nie wymagaj ode mnie, żebym nie płakała, skoro wszystko to na mnie wymusza. Pogoda za oknem, piosenka w playliście i cały ten rozdział.
OdpowiedzUsuńDobrze, ale może od początku zanim dojdę do tego tragicznego końca, w który uwierzyć wciąż nie potrafię.
Grzesiu to cudowny przyjaciel. Powtarzam to po raz enty, ale kurczę taka jest prawda. Jestem ciekawa ilu ludzi zdecydowało by się na taki krok, tak pięknie pokierowało życiem przyjaciela. On doskonale wie, czego potrzebuje Bartek, choć sam zainteresowany może nie jest o tym przekonany.
Za to koniec... Boże, czemu ty mi to robisz? Nie cierpię cię za to zakończenie, ale jednocześnie mam ochotę bić pokłony przed tobą. To, że Maja choć na chwilę stała się prawdziwą Mają było najwspanialszym momentem. To, że Bartek zyskał szansę, aby wyznać jej miłość ten jeden, ostatni raz i to, że ona też ją wyznała, to było wspaniałe. I choć ona umarła, to czuję, że nadal trwa przy nim i trwać będzie. Wierzę w to i czekam na ten ostatni rozdział.
Trzymaj się kochana :*
ale ja ostrzegalam. I wiedziałyście,że tak będzie, przecież to nie Molier, tu nie zdarzają się cuda wianki, jak juz to cuda, ale maleńkie i w granicach rozsądku :D
Usuńa zresztą wiesz jak nie cierpię happy endów (u siebie).
I kto tu komu czyści buty co? ;P
Dziękuję kochana :*
Hej ;) Nominowałam Cię do Liebster Blog Award. Wszystkie szczegóły są na moim blogu: maarit-recenzje.blogspot.com Jeśli będziesz miała jakieś pytania, to pisz śmiało. Ściskam, Maarit :*
OdpowiedzUsuńPrzepraszam, ale nie mogę posłuchać Twojej prośby. Nie potrafię. No bo jak tu niby nie płakać?
OdpowiedzUsuńBiję pokłony, bo to było zdecydowanie najlepsze opowiadanie jakie czytałam. Wspaniale pokazałaś jakie życie może być złośliwe i niesprawiedliwe. Młoda dziewczyna, która mogła w życiu wiele osiągnąć, odchodzi z tego świata przez to świństwo zwane rakiem. Wiele razy się zastanawiałam za co tak młode osoby, muszą to w sobie nosić, ale chyba nigdy tego nie pojmę. Nigdy wcześniej nie czytałam o osobie chorej na raka. Można powiedzieć, że unikałam takiej tematyki szerokim łukiem, bo sama nazwa tej choroby wywołuje u mnie gęsią skórkę, a jak choruje na to osoba młoda to już w ogóle. Jestem na to zbyt wrażliwa, ale nie żałuję, że jednak postanowiłam się przełamać i przeczytać tą historię.
Wierzę, że Maja będzie teraz szczęśliwa, bo skoro na ziemi była zniewolona przez raka, to po śmierci powinna doznać takiego szczęścia jakiego nawet Bartek nie był w stanie jej dać. I taka szczęśliwa powinna tam na niego czekać. A kiedy on pewnego dnia do niej dołączy, przywita go jeszcze lepsza wersja Jego Mai. Zdrowa i w pełni szczęśliwa, bez złośliwej choroby i wyrzutów sumienia, że go rani.
Teraz pozostaje mi czekać na ten ostatni rozdział, który ma być "hołdem złożonym ich wielkiej miłości", tak? Nie wiem co to może oznaczać, ale raczej nie brzmi groźnie :)
baaaardzo Ci dziękuję.
UsuńA jednocześnie idź do diabła za wzruszanie mnie i peszenie, jeszcze przed sniadaniem :P
no cóż, tytuł nie brzmi groźnie, aleeee...
nie no żartuję.
To ostatni rozdział, wiec ma coś podsumować.
Nie będzie tak źle ;)
Jeszcze raz dziękuję za wszystko <3
Dopiero dziś coś napiszę, bo wczoraj byłam w szoku. Wzruszyłam się, jak mało kiedy.
OdpowiedzUsuńPięknie opiasana piękna historia. Ale dziś więcej wzruszenia niż smutku. Najsmutniejszy na świecie rozdział już był.