Znacie
to?
Wszystko
zaczyna się układać. Jesteście szczęśliwi, żyjecie jak w
bajce, problemy same was omijają i nic nie jest w stanie zepsuć tej
sielanki.
Znacie
to?
Tak,
to życie, życie w jego najlepszej odsłonie. Czasem się zdarza.
Nie każdemu, to fakt. Ale nawet tacy powinni wiedzieć, że nic nie
trwa wiecznie, a rekompensata za te parę, pięknych chwil może być
druzgocząca.
Myślał
o tym wszystkim, siedząc na jednym z krzeseł w szpitalnym korytarzu
i czekając na jakąkolwiek informację na temat stanu zdrowia Mai.
Jak zawsze, gdy się denerwował przesuwał mocno, wręcz maniakalnie
dłońmi po karku i zaciskał powieki. Miał wrażenie, że czas
zatrzymał się w miejscu, zatrzymał się na tej jednej, okropnej
chwili, w której jego bezbrzeżne szczęście runęło niczym domek z
kart. Wciąż widział tą scenę: nagła zmiana w twarzy Mai, jej
dłonie spoczywające na brzuchu, jej pierwszy jęk bólu... Był w
takim szoku, że na początku nie potrafił nawet właściwie
zareagować i dopiero po kilku, długich minutach, gdy ona już
leżała na łóżku, zgięta wpół, z twarzą okraszoną kroplami
łez i potu udało mu się w końcu złapać telefon i zadzwonić po
karetkę. Zanim przyjechała, Maja już straciła przytomność.
Teraz znajdowała się w szpitalnej sali, za zamkniętymi drzwiami, a
on siedział tutaj, nie mając pojęcia co się dzieje. Starał się
myśleć pozytywnie. Przekonywał samego siebie, że to jeszcze nie
listopad. Przekonywał samego siebie, że to musi stać się w
listopadzie i ani minutę wcześniej.
Tego
bał się najbardziej w świecie.
I
o tym nie chciał teraz myśleć.
Ale
myślał. Myślał cały czas. Bo wraz z tym jednym epizodem coś w
nim pękło. Po najwspanialszym miesiącu w życiu , jakby dopiero
teraz dotarło do niego, że ona jest chora. Ma raka, umiera. I
odsuwanie tego problemu od siebie, nie myślenie o tym nic nie
zmieni. Pewnego dnia rak zwycięży. Pewnego dnia wszystko się
skończy.
Nie
miał prawa o tym wszystkim zapominać. Nie miał prawa żyć tak,
jakby nie istniały przeszkody, jakby Maja miała już na zawsze
należeć do niego. Nie miał prawa planować wspólnej przyszłości,
nie miał prawa mówić jej tych wszystkich rzeczy. Zranił ją. I
zranił siebie.
Takie
myśli dołowały, ale postanowił sobie, że nie da się złamać.
Wziął głęboki oddech i spróbował odnaleźć w sobie siłę,
siłę, by to wszystko przetrwać i to bynajmniej nie dla siebie, ale
dla niej. Potrzebowała go bardziej niż on jej, potrzebowała go, by
był przy niej i osłodził jej te ostatnie chwile. I choć każda
sekunda spędzana odtąd w jej towarzystwie dawała mu tyle samo
bólu, co radości, bo wiedział, iż zostało im niewiele czasu to
jednak trzymał się. Trzymał się dzielnie i dawał z siebie
wszystko.
Ponieważ
ją kochał, a ta miłość była silniejsza niż wszystko inne.
Zaczął
nienawidzić wtorków, czwartków i sobót, bo były to dni
nierozerwalnie związane z treningiem, a każda sekunda bez niej
stanowiła teraz dla niego najwyższej rangi marnotrawstwo czasu.
Może nie patrzyłby na to wszystko w taki sposób, gdyby tego czasu
zostało im więcej. Ale nie mieli go więcej. I przede wszystkim
dlatego tak bardzo nie lubił się z nią rozstawać.
Kiedy
więc w sobotni poranek rozbrzmiał dźwięk budzika, mimo iż
obudził się prawie od razu, to jednak nie podniósł się z łóżka.
Zamiast tego tylko mocniej objął wtulone w niego ciało Mai. Ona
też już nie spała, ale jakoś żadne z nich nie paliło się do
wstawania. I tak leżeli obok siebie, starając się zignorować ten
natrętny dźwięk budzika, który w okrutny, bezlitosny sposób
przypominał im, że najwyższy czas wrócić do rzeczywistości.
Dopiero pięć, a może i więcej minut później Bartek westchnął
cicho, wyciągnął rękę i wyłączył diabelskie urządzenie, po
czym powoli podniósł się do pozycji siedzącej.
-Już
piętnaście po siódmej – mruknął zrezygnowanym tonem głosu –
A jak o wpół do nie będę na parkingu pod blokiem, to Grzesiek
mnie zabije. Ostatnio ciągle spóźniamy się przeze mnie na
treningi.
-Chyba
mam na ciebie zły wpływ – stwierdziła, podpierając się na
łokciu i popatrzyła na niego surowo, ale prawie natychmiast zepsuła
ten efekt szerokim uśmiechem – No już, zbieraj się.
Ale
Bartek, mimo swoich wcześniejszych słów, wcale nie sprawiał
wrażenia człowieka, który zamierza zbierać się do wyjścia.
Jakby zupełnie nigdzie się nie śpieszył, delikatnie pogładził
dziewczynę po policzku, a potem powoli nachylił się ku niej i
pocałował ją. Maja wiedziała, że powinna go ponaglić, ale
pozwoliła mu i sobie na jedną, krótką chwilę zapomnienia.
Chwilę, którą wreszcie musiała przerwać, gdy spojrzała na
tarczę budzika i ze zgrozą uświadomiła sobie, że minęło już
kolejne pięć minut.
-Dwadzieścia
po – poinformowała go z powagą, odsuwając się i też siadając
– Jeśli natychmiast nie wstaniesz, to Grzesiek zabije nie tylko
ciebie, ale i mnie.
Bartek
uśmiechnął się lekko kpiąco.
-Grzesiek
jest niegroźny – stwierdził, ponownie przesuwając kciukiem po
jej policzku – Bardziej bałbym się trenera.
-Bartek,
ja nie żartuję – musiała zachować powagę, bo on naprawdę był
w stanie leżeć w tym łóżku tak długo, aż Miętus nie przyjdzie
do ich mieszkania i go z niego nie wyciągnie – Nie możesz
zaniedbywać skoków. W końcu nadal będziesz skakał, kiedy ja
już...
Urwała
gwałtownie, gdy coś zdławiło ją w gardle i gdy ujrzała wyraz
jego twarzy.
Nie
chciała tego powiedzieć. Nie powinna w ogóle nawiązywać do tego
tematu, który jakby stał się tabu, odkąd trafiła do szpitala.
Bartek szybko odwrócił wzrok, ale ona zdołała uchwycić cień
bólu w jego turkusowych oczach.
I
tak właśnie na nią patrzył w ostatnim czasie. Jak na coś, co
kocha najbardziej na świecie, ale nie może się tym cieszyć, bo
doskonale wie, że wkrótce to straci. Jak na coś cennego, co
najchętniej schowałby gdzieś głęboko, przed całym światem, w
obawie przed kradzieżą czy zepsuciem. Coś, co znaczy dla niego
wiele, może nawet zbyt wiele. Coś, co rani.
Wiedziała,
że go rani. A jednak każde spojrzenie w jego oczy i każde
uchwycenie tej iskierki bólu było dla niej jak dźgnięcie nożem.
Gdy tylko o tym myślała, wypełniała ją nienawiść do samej
siebie. Nienawidziła wtedy każdej pojedynczej komórki swojego
ciała, zaś w szczególności tych zmutowanych, skażonych
nowotworem, bo to one były odpowiedzialne za to wszystko. To przez
nie jej dni były policzone, to przez nie nie mogła zestarzeć się
u boku chłopaka, którego tak bardzo kochała i to przez nie on tak
straszliwie cierpiał. Zdawała sobie sprawę, że byłoby dla niego
lepiej odejść i nie patrzeć już więcej na przyczynę swoich
cierpień. A jednak, choć z całego serca pragnęła, by był
najzwyczajniej w świecie szczęśliwy, nie przeżyłaby, gdyby
rzeczywiście ją zostawił. Przyzwyczaiła się do myśli, że
pewnego dnia ona zostawi jego, ale nie wyobrażała sobie, by mogło
to zadziałać w drugą stronę.
Czy
przez takie myśli zasługiwała na jeszcze większe potępienie?
-Nieważne,
jak źle jest – wyszeptał, jakby dostrzegając jej chwilowe
zamyślenie, jakby wyczytując te wszystkie ponure myśli z samego
jej spojrzenia i jednocześnie muskając wargami jej włosy – Póki
jesteśmy razem, zwyciężymy wszystko.
Po
tych słowach w końcu wstał. Patrzyła jak idzie do łazienki, jak
szybko się ubiera i nawet uśmiechnęła się, gdy pocałował ją
na pożegnanie i obiecał, że wróci jak najszybciej. Ale przez cały
ten czas myślała tylko o tym, co powiedział.
Chciała
mu wierzyć.
Ale
zbyt dobrze wiedziała, że raka zwyciężyć się nie da.
Przyznaję,
że niełatwo było napisać ten rozdział. Aż do wczorajszego
wieczora miałam tylko niewielką jego część, ale ogólnie jestem
z niego zadowolona, bo w sumie udało mi się przekazać w nim
wszystko, co chciałam. Także do następnego ;*
P.S. Wiem, że znów mam zaległości. Nadrobię dzisiaj, obiecuję ;)
Krótko, ale jak pięknie!
OdpowiedzUsuńTe ich przemyślenia o nadchodzącym listopadzie, o ich czasie, który powoli ucieka, o tym jak bardzo chcieliby, żeby Maja była zdrowa i żeby byli razem na zawsze... <3
Już się prawie popłakałam, a przecież wiadomo, że to chyba dopiero początek tych smutnych chwil.
Nie wiem co będzie, jak to się skończy.
Kocham Cię i to opowiadanie! <3
Pozdrawiam! ;*
Jestem pod ooooogromnym wrażeniem. Skończyłam czytać, serce bije mi mocno, oddycham głęboko, a myśli mi się plączą. Oj, chyba się wzruszyłam.
OdpowiedzUsuńPostawa Bartka jest piękna. Taka dojrzała i niesamowicie odważna. Mam nadzieję, że w prawdziwym świecie też są tacy ludzie...
A Maja? Czemuż ona ma takie wyrzuty sumienia? Czemuż tak się nienawidzi. Przecież to nie ona jest winna, tylko to cholerstwo wewnątrz niej!
Los bywa okrutny.
Możesz mi powiedzieć, czemu w tak piękny sposób piszesz o tak strasznych rzeczach? Łzy same cisną się do oczu. Ja nie wiem, co Ty tu planujesz i chyba nie chcę wiedzieć.
OdpowiedzUsuńA co do mnie, to piszę, ale nie to, co powinnam. Krótko mówiąc, wpadłam na nowy pomysł, ale nic więcej nie mówię. Postaram się coś dziś już jutro wrzucić na Richarda. Zadowolona?
zadowolona, oj tak! a do tego coś nowego? no to ja czekam niecierpliwie :D
UsuńNie potrafię sobie wyobrazić, jak oni muszę się czuć, jak ich uczucia muszą być skomplikowane. Sama myśl, że do tego listopada z każdym kolejnym dniem jest bliżej niż dalej musi być straszna i paraliżująca. A mimo to próbują być szczęśliwi, próbują żyć normalnie, na tyle ile się da. Są silni. Tak, zdecydowanie są silni. Zgadzam się z Bartkiem, razem zwyciężą wszystko.
OdpowiedzUsuńzaryzykowałbym nawet stwierdzeniem, że, pomimo raka, już wygrali - wygrali siebie, swoją miłość, a to przecież najważniejsze, prawda?
To opowiadanie tak bardzo pokazuje, jak ważne jest życie chwilą, cieszenie się każdą minutą. W końcu nikt nigdy nie może przewidzieć, kiedy przyjdzie coś, co wstrząśnie naszym dotychczasowym życiem i wywróci je do góry nogami.
I, co tu dużo mówić, po prostu kocham <33
Ja mam przepraszać?! To zy przeproś! Za to, że coraz głębiej zatapiam się w tą opowieść i mam głupią nadzieję, że ona z nim będzie, że nie umrze...ale jak? To niewykonalne! Jak obejdziesz te reguły?? Nie ma na to `magicznego lekarstwa`!!!
OdpowiedzUsuńNie tylko ja namieszałam...:D
Hej. Trafiłam na Twojego bloga przez przypadek i nie żałuję ani sekundy spędzonej na czytaniu Twojego opowiadania. Jednym słowem, to jest ŚWIETNE!!
OdpowiedzUsuńMasz znakomity styl pisania i bardzo ciekawy pomysł na fabułę. Twoje opisy sytuacji i uczuć są niezwykłe, pozwalają na idelane wyobrażenie sobie tego wszystkiego. Opowiadanie jest wciągające i bardzo interesujące.
Podoba mi się to, że nie jest to kolejna cukierkowa historia. Tylko mówi o życiu, o problemach i trudnościach, jakie napotykamy my ludzie na swojej drodze. Twoja historia pokazuje, że nie każdego życie wygląda jak barwna tęcza. Oraz, że patrząc na młodego człowieka, nie można z góry powiedzieć, że jest on zdrowy i szczęśliwy, bo młody. Bo w rzeczywistości może przeżywać okropny koszmar w swoim życiu, które może okazać się zbyt krótkie.
To smutne, że Maja w tak młodym wieku zachorowała na raka. Przecież przed nią kawał życia, a ona może tak na starcie je skończyć, nie poznając i nie zaznając tak wielu rzeczy. Dobrze, że ma przy sobie kogoś. Tym kimś jest Bartek, chłopak, który ją kocha i którego kocha ona. Ma dla kogo walczyć. Może jednak uda jej się wygrać z chorobą. Mówią, że miłość jest lekarstwem na wszystko, lecz czy tym razem to stwierdzenie się sprawdzi? Tego nie wie nikt. Mam nadzieję, że jednak uda się Maji wygrać z tym okropnym wrogiem, jakim jest rak.
Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział. Życzę Ci duużo weny, bo jej nigdy za wiele. Ściskam, Maarit :*
love-of-accident.blogspot.com
bardzo miło mi powitać nową czytelniczkę i baaardzo dziękuję Ci za ten komentarz! na pewno dodałaś mi dużo weny i chęci do pisania :D
UsuńPozdrawiam ;*
Piękny był ten rozdział. Może trochę krótki, ale za to wszystko nadrobiłaś przepiękną treścią. Boże, jak ty cudnie umiesz pisać o uczuciach! Bijesz mnie na głowę, kochana!
OdpowiedzUsuńŻycie ze świadomością nieuchronnej śmierci musi być potworne. Ba, co to za życie? No tak oni próbują jakoś dać sobie z tym radę, ale bardzo im współczuję. Obojgu. Bo Maja odchodząc sprowadzi niebywałe cierpienie na chłopaka. W tym miejscu cytat na belce pasuje idealnie. Jednak czy to naprawdę już wyrok? Mam szczerą nadzieję, że jednak jakaś szansa dla dziewczyny istnieje, a miłość tej pary zwycięży wszystko. Chociaż już trochę cię znam i powoli zaczynam w to wszystko wątpić. Eh, nie masz litości dla bohaterów. A zwykle zganiasz na mnie!
Pozdrawiam serdecznie :*
Pierwsze opowiadanie, które doprowadziło mnie do łez... I jeszcze ta piosenka w tle... Piszesz tak pięknie, że nie wiem po prostu jak to skomentować. :) Czytałam ten rozdział z zapartym tchem chyba z dziesięć razy i w ogóle mi się on nie znudził. Jest po prostu wspaniały ;o Mam nadzieję, że często będziesz dodawała nowe rozdziały ;>
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i weny życzę :*
Zapraszam do siebie ;>
http://good-bye-my-almost-lover.blogspot.com/
dziękuję bardzo za ciepłe słowa, obiecuję,że do Ciebie zajrzę w najbliższej chwili,ale dopiero w piątek, bo jutro wyjeżdżam na sześć dni :)
UsuńPozdrawiam :*