Czuła się, jakby ktoś
walnął ją obuchem w głowę.
Lekarz patrzył na nią
dobrotliwie. Ze współczuciem. Wręcz przepraszająco. A przecież tylko stwierdził
fakt. Postawił diagnozę.
Diagnozą był rak.
Zachłysnęła się
powietrzem, przyłożyła dłonie do brzucha i aż jęknęła na myśl o tym czymś w jej organizmie. Grupa
zmutowanych komórek wyniszczająca ją od środka, żywiąca się nią, gotująca jej
łoże śmierci. Były tam, były od kilku miesięcy, a ona nie miała o tym bladego
pojęcia. Może gdyby wiedziała… Może wtedy jeszcze coś dałoby się zrobić.
Ale teraz było za
późno.
To też widziała w
oczach lekarza. Nie powiedział, że żadne leczenie nie pomoże, ale jego zielone
tęczówki zrobiły to za niego. Inaczej nie miałby takiej miny. Inaczej nie
patrzyłby na nią z taką litością i żalem. Inaczej natychmiast powiedziałby co
należałoby teraz zrobić.
W jej przypadku już
nic. Wyglądało na to, że jedyne co jej pozostało to czekać na śmierć.
Uniosła głowę, a
drżące dłonie położyła sobie na kolanach. Przełknęła ślinę; jej głos zatrząsł
się, gdy zadała jedno, krótkie pytanie:
-Ile?
Zrozumiał. Wbrew
własnej woli zaczęła się zastanawiać, ilu pacjentów przed nią już zadało mu
takie pytanie. Ile razy musiał odpowiadać, pozbawiając takich ludzi resztek
złudnej nadziei. I ilu z nich już dawno odeszło z tego świata.
Strach ogarnął całe
jej ciało. Poczuła, że zaczyna drżeć i mimo tego, że dzisiejszy dzień należał
do jednego z najbardziej upalnych w ciągu ostatnich kilku lat, na jej ramionach
pojawiła się gęsia skórka. Odwróciła głowę w bok, utkwiwszy wzrok w sterylnej,
białej ścianie. W oczekiwaniu na jego odpowiedź, zacisnęła mocno palce, aż paznokcie
wbiły się głęboko w wewnętrzną stronę dłoni.
Parę sekund później
jego słowa spadły na nią jak topór.
-Najwyżej pół roku.
Pół roku. Najwyżej
pół roku, powtarzała sobie. A więc najbardziej optymistyczny scenariusz
zakładał, że nacieszy się tym światem najdłużej do listopada. Co oznaczało, że
już nigdy nie przeżyje Świąt Bożego Narodzenia. Nie powita 2014 roku. Nie ujrzy
już śniegu, nie będzie patrzeć jak na wiosnę przyroda budzi się do życia. Nie
zrobi tak wielu rzeczy, na które przecież miała jeszcze czas.
Nie ma czasu. Na nic
już nie ma czasu.
Poczuła łzy. Gorące,
palące łzy. Przytknęła dłonie do twarzy i rozpłakała się. A kiedy lekarz wstał
z krzesła i objął ją niezręcznie, nie zaprotestowała. Tak rzadko ktoś ją
przytulał.
Już nikt jej więcej
nie przytuli.
Bo umierała.
Naprawdę umierała.
Tak bardzo miał dość
życia.
Zmęczył się. Naprawdę
się zmęczył. Zbyt wiele obowiązków na niego spadało, za bardzo wypełniały one
każdy jego dzień, nie dając mu ani chwili wytchnienia, chwili której
potrzebował. Zbyt wielu ludzi kręciło się ciągle koło niego, nie pozwalając mu
na sekundę samotności. Miał ochotę uciec. Od nich wszystkich. Uciec od całego
swojego życia, chociaż na kilka dni. Nacieszyć się wolnością. Samotnością. Nie
robić nic, tylko leżeć i patrzeć na świat. Bo przecież świat był piękny. A on
umiał go doceniać. Umiał być wdzięczny – chociaż nie wiedział komu czy czemu –
za dar życia, za to wszystko co miał, za to kim był. Mimo że czuł zmęczenie, to
jednak w głębi serca wiedział, że jest szczęśliwy. Chwila ucieczki i znowu mógł
wracać do swojego życia, bo tak naprawdę dawało mu ono wszystko, czego
potrzebował.
Choć nie dało się
ukryć, że czasem odczuwał pustkę. Czasem czegoś mu brakowało. Jednego elementu
układanki. Tego czegoś, co dopełniłoby całości. Nie szukał, bo nie wiedział jak
i gdzie. Nie szukał, bo właściwie było mu dobrze, tak jak było. Nie szukał, bo
przecież wymagałoby to poświęcenia i odrobiny wysiłku.
A ludzie zwykle idą
na łatwiznę. Po co wybierać tą trudniejszą drogę, skoro można pójść na skróty?
Po co się starać, skoro można machnąć ręką i olać sprawę?
Po co kochać, skoro
można bawić się do woli?
Po co żyć, skoro i
tak trzeba umrzeć…
Nie chciała umierać.
Dopiero teraz dotarło
do niej, że nie chciała umierać.
Po wyjściu ze
szpitala poszła na spacer. Przemierzała ulice powolnym krokiem, przyglądając
się ludziom. Wszyscy tak bardzo zabiegani. Wszyscy zestresowani, z tyloma
problemami, z tyloma sprawami na głowie, tak bardzo nie zwracający uwagi na
innych. Tylko oni sami się liczyli. Tylko oni i ich życie. Życie, które
marnowali, życie, którego nie doceniali.
Ale przecież ona
zachowywała się dokładnie tak samo.
Mogła pójść do
lekarza już trzy miesiące temu, kiedy pojawiły się pierwsze objawy. Zignorowała
to.
Mogła pójść do
lekarza, gdy pierwszy raz zemdlała. Machnęła ręką, kładąc to na karb małej
ilości snu, a dużej nauki, kładąc to na karb matury, do której tak ciężko się
przygotowywała.
Mogła pójść do
lekarza tak po prostu. Tak po prostu, żeby sprawdzić czy wszystko w porządku.
Ile czasu by jej to zajęło? Ile kosztowałoby wysiłku?
A teraz płaciła
najwyższą cenę tylko dlatego, że zaniedbanie sprawy było wtedy najprostszym i
najwygodniejszym wyjściem.
I inni ludzie też
tacy są. Też nie myślą o tym co będzie, nie myślą o przyszłości. Ważne jest tylko
to, co tu i teraz. Ale człowiek nie jest nieśmiertelny. To, że dzisiaj jesteś,
jeszcze nie znaczy, że jutro też będziesz.
Jutra może nie być.
Objęła się ramionami.
Dla niej nie było jutra, ale świat się nie kończył. Świat pójdzie dalej. Ona
umrze, ktoś się urodzi. Naturalny mechanizm. Zadrżała. Nie chciała, żeby tak
było. Nie chciała tak po prostu umrzeć, bez żadnych konsekwencji dla ludzi. Nie
chciała stać się tylko kolejną poległą duszą, nie chciała wzbudzić krótkiego
żalu w tych, którzy może przyjdą na jej pogrzeb, po to by zaraz znowu zaginąć w
ludzkiej pamięci. Potrzebowała kogoś. Kogoś, kto zapłacze, szczerze zapłacze i
szczerze będzie za nią tęsknił. To było okrutne pragnienie.
Ale całkowicie
ludzkie.
Była przecież tylko
człowiekiem.
I jako człowiek
potrzebowała drugiego człowieka.
Pewnego dnia
zrozumiał, czego mu brakuje. Zrozumiał, kiedy rozejrzał się dokoła i zobaczył
szczęśliwe pary. Dziewczyna i chłopak. Chłopak i dziewczyna. Trzymali się za
ręce. Przytulali się. Całowali. Promienieli. To właśnie tego było mu trzeba. To
za tym tęsknił. To tego potrzebował.
Zaczął szukać.
Najpierw cierpliwie, w końcu maniakalnie. Znajdował różne kobiety, ale żadna
nie mogła dać mu tego, czego pragnął. Nie widział tego, bo zaślepiał go
bezrozumny wręcz popęd, bezmyślne działanie. Tak bardzo chciał mieć kogoś obok
siebie, że z tej rozpaczliwej potrzeby dokonywał ciągle złych wyborów. Nie
kierował się sercem, kierował się instynktem. Pakował się w jakieś chore
układy. Zdradzał. Był zdradzany.
A co najgorsze wciąż
nie wiedział.
Wciąż nie wiedział,
jak to jest kogoś pokochać.
Narastała w nim
frustracja. Czuł, że to wszystko jest niesprawiedliwe, przeklinał świat,
przestał wierzyć. Przestał wierzyć, że gdzieś tam czeka na niego ta jedna, ta
właściwa. Rzucił to. Zrezygnował z poszukiwania miłości. Dał sobie z nią
spokój.
I wtedy też przekonał
się, jak wielkie znaczenie ma w świecie ironia.
Kiedy próbujemy, nic
nie wychodzi.
Kiedy przestajemy
szukać, znajdujemy.
I on też znalazł.
Znalazł ją, gdy już porzucił nadzieję i wiarę.
Znalazł ją w chwili,
w której zupełnie się tego nie spodziewał.
Stracił ją w chwili,
w której najbardziej jej potrzebował.
Ale dowiedział się.
Dowiedział się, jak
to jest kochać.
I być
kochanym.
Początki są ponoć trudne, mam jednak nadzieję, że się spodoba :) Pozdrawiam :*
Dziewczyno... czy Ty zdajesz sobie sprawę z tego, że jesteś genialna? Język tego opowiadania przemawia do mojego serca już teraz. Boję się co będzie dalej. Ale jest to pozytywny strach, jeżeli rozumiesz o co mi chodzi.
OdpowiedzUsuńJuż teraz jestem zauroczona. Bo taki język, bo Bartek, a przede wszystkim dlatego, że piszesz to Ty.
Czekam niecierpliwie na następny.
Pozdrawiam ;*
Płakać mi się chce, wiesz? I to wszystko przez ciebie. Przez twój cudowny styl, niebanalne pomysły mam ochotę schować się pod ziemię. Masz prawdziwy talent, więc jeżeli kiedyś zobaczę, że gdzieś marudzisz, to skopię ci tyłek - obiecuję!
OdpowiedzUsuńA tak wracając do opowiadania... Wiem, że masz zamiłowanie do dręczenia swoich bohaterów(a mówisz na mnie, sadystko okrutna :P), ale i tak nie mogę się z tym pogodzić. I co ja mam tutaj napisać?
Historia tak niesprawiedliwa, tak okrutna, ale ja mam ochotę na więcej. Podałaś nam jej lekki zarys, a ja chcę się wczytać głębiej, chociaż już żal ściska mi serce, gdy czytam o tym, co szykujesz dla tej dwójeczki.
No nic, po prostu nie pozostaje nic innego jak czekać na rozdział drugi, a potem kolejne.
Pozdrawiam :*
tak jasne, bo to zwykle JA zawstydzam CIEBIE stylem pisania i w ogóle :P To ja Ci jestem bardzo wdzięczna, że zawsze chcesz czytać te moje wypociny, tym bardziej, że zawsze piszę o skokach ^^ jakoś nie umiem już inaczej :D
UsuńTrzymaj się ;*
Trochę to smutne, że młoda dziewczyna, która na pewno miała mnóstwo planów, nie zdąży ich już zrealizować. Smutne i też trochę przerażające, bo tak na prawdę to może spotkać każdego z nas.
OdpowiedzUsuńJesteś niesamowita, mówiłam Ci to już? To jak opisałaś te uczucia i refleksje bohaterów, zwłaszcza Mai, która dowiedziała się, że niedługo umrze.
Początki są trudne, ale akurat w Twoim przypadku tego nie widać. Mimo, że to dopiero pierwszy rozdział, ja już jestem w tej historii zakochana. Raczej nie będzie to nic przyjemnego, bo trudno o historii, w której główną bohaterką jest umierająca, młoda dziewczyna, powiedzieć "przyjemna", ale będę ją czytać, na pewno.
Pięknie. Trochę się nam smutno zaczęło, ale miejmy nadzieję, że z każdym kolejnym rozdziałem będzie coraz lepiej :*
OdpowiedzUsuńInformuj mnie proszę o nowościach tutaj, bo chętnie będę tu zaglądać :*
Pozdrawiam i przesyłam całuski :*
To było bardzo dobre - powiedziała i dodała do zakładek.
OdpowiedzUsuńTych kilka zdań, ta garstka słów... to wyraziło wszystko. Ich ból, smutek, brak nadziei. To jest, rzekłabym nawet, idealne. Bo perfekcyjnie oddałaś to co bohaterowie muszą czuć w zaistniałych sytuacjach, bo przepięknie zaczęłaś opowiadać dwie historie, które gdzieś później staną się jedną, niełatwą historią.
Uwielbiam, już to uwielbiam <3
wow, bardzo, bardzo dziękuję za słowa uznania :)
Usuń