Kiedy dowiadujesz
się, że za parę miesięcy umrzesz masz dwa wyjścia.
Zaczynasz korzystać z
życia, spełniasz marzenia i robisz rzeczy, na które normalnie zabrakłoby ci
odwagi.
Albo po prostu
pogrążasz się w apatii i czekasz na dzień, w którym wszystko się skończy.
Maja robiła to
drugie.
Bo tak było prościej.
O ile prościej było zamknąć się w mieszkaniu, leżeć na łóżku i odciąć się od
wszystkiego. Funkcjonowała tak przez dobre dwa tygodnie, dopóki nie uświadomiła
sobie, że to nie ma sensu.
Nic nie robiąc, miała
zbyt wiele czasu na rozmyślania. Zbyt wiele czasu na ponure dywagacje o życiu i
śmierci, zbyt wiele czasu na wyobrażanie sobie, jak to będzie umrzeć i czy
potem w ogóle coś na nią czeka. Nie chciała, żeby tak wyglądały jej ostatnie
tygodnie.
Nie chciała śmierci
już za życia.
Więc podniosła się i
wyszła do ludzi. Znalazła pracę. Zapomniała o studiach, na które chciała iść.
Teraz nie miało już sensu czekanie z wstrzymanym oddechem na wyniki matury i
rekrutacja na wymarzoną uczelnię. Zaczęła myśleć praktycznie. Zaczęła planować.
Dużo jeszcze rzeczy chciała zrobić. I nie mogła dopuścić do tego, by zabrakło
jej czasu na chociaż jedną z nich.
Każda zasługiwała na
wdrążanie w życie.
Każde marzenie
zasługiwało na spełnienie.
Żyła. Żyła pełnią
życia. Wykorzystywała maksymalnie każdy dzień, od chwili, w której otworzyła
oczy do tej, w której je zamykała. Pracowała pięć dni w tygodniu, resztę
poświęcała na robienie rzeczy, które zawsze chciała zrobić. Chodziła na długie
spacery po Zakopanem. Uśmiechała się do mijanych ludzi. Czytała góry książek,
oglądała mnóstwo filmów, zaczęła uczyć się języka rosyjskiego, tak jak już
dawno sobie postanowiła, ale nigdy nie potrafiła znaleźć na to czasu. Nie
marnowała ani jednej sekundy. Starała się przede wszystkim czerpać radość z
życia i nie zawracać sobie głowy zamartwianiem się. Może i miała raka, może i
nie było żadnej szansy na wygranie z nim walki o swoje życie, ale nie
zamierzała tak po prostu się poddać. Chciała odejść zwycięska i niepokonana.
A jednak nadal była sama.
Tylko ta jedna rzecz nie dawała jej spokoju. Często ogarniała ją potrzeba
czyjejś obecności, bliskości, dotyku i ciepła. O ile prościej byłoby jej, gdyby
miała kogoś przy sobie. Jedną jedyną osobę.
W takich chwilach
wzdychała tylko i odganiała od siebie te myśli. Musiała najwyraźniej pogodzić
się z faktem, że to marzenie nie doczeka się spełnienia.
I nie wiedziała.
Nie miała zielonego
pojęcia, jak bardzo się myliła…
Czwartkowe popołudnie
było duszne i upalne, tak jak większość ostatnich kilkunastu dni. Czerwiec nie
oszczędzał ludzi. Zgrzani i zmęczeni chowali się w cieniu, racząc się lodami,
mrożonymi napojami czy innymi schładzającymi przysmakami. Maja, która musiała
dostać się autobusem ze swojego mieszkania do miejsca pracy, przestąpiła próg kawiarni,
z ulgą przyjmując rześki powiew chłodnego powietrza wydobywającego się z
klimatyzacji. Przywitała się i prawie natychmiast pożegnała z Kasią, która
właśnie kończyła pracę.
-Gorąco jak cholera,
co? – mruknęła. Maja uśmiechnęła się krzywo, wyrażając tym swój stosunek do
dzisiejszej pogody. Kasia pomachała jej na pożegnanie i opuściła kawiarnię,
zostawiając ją samą.
Gdy tylko tak się
stało, Maja oparła się o ladę, przytykając dłonie do spoconego czoła. Upał
rzeczywiście był nie do zniesienia, ale ona męczyła się na nim jeszcze bardziej
niż inni. Lekarz wyjaśnił jej dokładnie, jak przebiega jej choroba. Nowotwór
był niemożliwy do wyleczenia, było na to już zdecydowanie za późno i żadna
chemioterapia nie zdołałaby pomóc, ale wykazywał się zaskakującą łagodnością.
Wszystko wskazywało, że po prostu nie zamierzał dawać żadnych poważniejszych objawów, dlatego
właśnie Maja nie musiała spędzić ostatnich miesięcy życia w szpitalu.
Oczywiście, nakazano jej na siebie uważać, oszczędzać się i skontaktować ze
swoim lekarzem w razie złego samopoczucia. Ale poza tym mogła żyć normalnie,
prawie normalnie, jak wszyscy inni ludzie.
Z tą różnicą, że
wszyscy inni ludzie raczej nie wiedzą dokładnie, kiedy umrą.
Odczekała chwilę, a
kiedy poczuła się lepiej, wślizgnęła się za ladę i zaczęła pracę.
Czas płynął powoli,
klienci pojawiali się i wychodzili, a pogoda nie zmieniła się ani odrobinę.
Upał nie odpuszczał i Maja pogodziła się już z myślą, że wracając do domu o
ósmej wieczorem będzie męczyć się tak samo mocno jak kilka godzin temu. Do tego
pewnie dojdą komary. Żyć nie umierać.
Prychnęła cicho pod
nosem, gdy dotarł do niej absurd tego wyrażenia. Sekundę później usłyszała
cichy dźwięk dzwoneczka, zawiadamiającego o otworzeniu się drzwi i wejściu do
kawiarni nowych klientów.
Maja podniosła głowę
i ujrzała dwóch chłopaków, mniej więcej w jej wieku. Obaj szczupli i wysocy, z
ciemnymi włosami i uśmiechami na twarzach. Opuściła szybko wzrok. Tak bardzo
nie lubiła patrzeć na szczęśliwych, beztroskich ludzi. To jej tylko bardziej
uzmysławiało, w jak żałosnym i tragicznym punkcie tkwiło jej własne życie.
Ich śmiechy odbijały
się przez chwilę w kawiarni, ale żaden z nich nie zrobił ani jednego kroku
więcej; obaj wciąż tkwili przy drzwiach, a gdy Maja zerknęła na nich kątem
oka, zobaczyła, że rozmawiają przyciszonymi głosami.
Rozmawiają, patrząc
na nią i wcale się z tym nie kryjąc.
Odchrząknęła cicho,
trochę wyprowadzona z równowagi. Zaczęła się właśnie zastanawiać czy powinna
coś zrobić czy po prostu czekać na rozwój wydarzeń, gdy nieoczekiwanie jeden z
chłopaków zmaterializował się tuż przed nią. Odruchowo cofnęła się o krok,
kiedy oparł się łokciami o ladę i wyszczerzył zęby w uśmiechu.
-Cześć – przywitał
się – Jestem Grzesiek.
Maja uniosła brwi do
góry, wyrażając tym samym swoje zaskoczenie. Wprawdzie pracowała tu krótko, ale
jeszcze nie przydarzyła jej się taka sytuacja. Wszystko wskazywało na to, że
ten chłopak najzwyczajniej w świecie próbował ją podrywać.
Ją. Podrywać. Nie
żeby jej czegoś brakowało, a jednak zrobił jej ogromną niespodziankę.
Nic więc dziwnego, że
nie bardzo wiedziała jak się zachować. Milczała przez chwilę, wystarczająco
długą, by uśmiech chłopaka nieco zrzedł i wystarczająco długą, by jego kolega
parsknął głośno, z wyraźnym rozbawieniem.
Maja spojrzała w
kierunku, z którego to parsknięcie dobiegło. Drugi chłopak siedział już przy
jednym ze stolików i sądząc po wyrazie jego twarzy miał niezły ubaw.
-Ej Romeo, jak już
skończysz się zalecać do tej biedaczki, to nie zapomnij zamówić mi mrożonej
macchiato – powiedział z uśmiechem. Grzesiek rzucił mu mordercze spojrzenie
przez ramię, a potem spojrzał ponownie na Maję. Przełknęła ślinę.
-Ty też coś
zamawiasz? – spytała niepewnie, zawieszając rękę z długopisem nad notesem.
Zamówił to samo, co
kolega, zapłacił i odszedł. Maja zajęła się przygotowywaniem kawy, jednak kątem
oka obserwowała stolik, przy którym siedzieli jej klienci. Jej uwadze nie
umknęło wyjęcie przez Grześka banknotu i podanie koledze, który odebrał go z
wyraźnym triumfem na twarzy. No pięknie, a więc to był tylko zakład. Była
obiektem zakładu.
Pokręciła głową. Może
kiedyś by się tym przejęła, teraz jednak potraktowała całą tą sprawę
pobłażliwie. Ostatecznie, wszystkiego trzeba w życiu spróbować, a ona raczej
nie mogła mieć wielkich nadziei, że jeszcze kiedyś coś takiego jej się
przytrafi.
Zadrżała. W pracy
rzadko miała czas na myślenie o swojej chorobie; każda taka myśl paraliżowała
jej ciało strachem i przejmowała dreszczem. Lekko trzęsącymi się dłońmi uniosła
tacę z kawami i ruszyła w stronę stolika chłopaków.
Kiedy podeszła do
nich, natychmiast przerwali rozmowę. Czuła na sobie ich spojrzenia, gdy zdjęła
z tacy pierwszą kawę i postawiła ją na stole, przed Grześkiem. Posłał jej
uśmiech, na który odpowiedziała, żeby już więcej nie pogrążać go w oczach
kolegi. Potem odwróciła się w stronę rzeczonego kolegi i podała mu jego kawę.
Uniosła głowę i
spojrzała w jego twarz. Dopiero teraz miała okazję uważniej mu się przyjrzeć, a
kiedy natrafiła wzrokiem na jego oczy, prawie rozlała kawę na stół.
Były niebieskie. Tak
intensywnie niebieskie, że aż turkusowe. Te oczy prawie lśniły własnym światłem
i blaskiem. Przełknęła ślinę i zadrżała, bo wydawało jej się, że jego
spojrzenie przeszyło ją na wskroś. Wstrzymała odruchowo oddech … i usłyszała
chrząknięcie za plecami.
To ją ostudziło. Wyprostowała
się automatycznie i oderwała wzrok od niebieskookiego chłopaka, przenosząc go
na Grześka. Wyglądał na zaskoczonego, tak samo jak ona. Za to jego kolega był
dziwnie spokojny, jakby takie sytuacje przydarzały mu się na każdym kroku.
-Dzięki – mruknął
Grzesiek, a ona zrozumiała, że może już sobie iść. No jasne, że tak, przecież
sama świetnie o tym wiedziała! Obdarzyła go ostatnim uśmiechem, po czym szybko
wróciła za ladę.
Przez następne
dwadzieścia minut pilnowała samą siebie, by ani razu nie spojrzeć w kierunku
ich stolika, a kiedy w końcu zabrzmiał dźwięk dzwonka, oznajmiając, że Grzesiek
i jego kolega opuścili kawiarnię odetchnęła z ulgą.
Potem wiele razy
przypominała sobie jego turkusowe oczy. Wiele razy leżała wieczorem, myśląc o
nich.
Wiele razy
zastanawiała się, jak to jest mieć takie oczy na własność…
Obaj patrzyli jak
dziewczyna odchodzi w kierunku lady. Zanim się odwróciła, Grzesiek zauważył
delikatny rumieniec na jej bladych policzkach. Spojrzał na Bartka i gwizdnął
cicho.
-Co? – spytał
zaczepnie Kłusek, łapiąc za łyżeczkę i mieszając swoją kawę. Miętus patrzył na
niego uważnie, szukając jakichś oznak poruszenia tym, co się stało parę minut
temu, ale Bartek albo dobrze grał albo naprawdę miał to wszystko gdzieś.
-Nic. Miałeś rację –
odparł, na co Kłusek posłał mu pytające spojrzenie – Rzeczywiście nie mam u
niej szans – przyznał, cały czas obserwując jego reakcję. Dał mu chwilę i
dodał: - Za to ty najwyraźniej masz.
Bartek zrobił kpiącą
minę i nie skomentował tego w żaden sposób. Grzesiek zmienił więc temat i już
po chwili rozmawiali żywo o skokach.
A jednak w końcu
doczekał się reakcji i zainteresowania. Zainteresowanie uwidoczniło się w
trzech, czterech albo i więcej ukradkowych spojrzeniach jakie Kusy rzucił
dziewczynie, gdy obsługiwała nowego klienta czy przechodziła obok ich stolika,
niosąc zamówione napoje. W głębi duszy Miętus uśmiechał się szeroko.
Bardzo był ciekawy co
z tego wyniknie.
Dodaję dzisiaj chociaż nie mam czasu, ani następnego rozdziału ani w ogóle nic. Ale jest dobrze :D
Trzymajcie się; dziękuję za wszyskie ciepłe słowa :*
Czemu wszyscy opisują oczy Bartka jako mocno niebieskie? Mi się tam wydaje, że one są szare, ale mniejsza o to :)
OdpowiedzUsuńNaprawdę współczuję Mai. Nie chciałabym być w jej skórze, nawet jeśli to oznacza obsługiwanie skoczków narciarskich w kawiarni. Dobrze, że nie załamała się całkowicie i próbuje wykorzystać czas, który jej pozostał. W takiej sytuacji to chyba najlepsze rozwiązanie.
może to zależy od oświetlenia, humoru albo dnia tygodnia? :P Nie wiem, jak dla mnie są turkusowe, ale na żywo nigdy nie widziałam. jednak jak nadarzy się okazja, to się przyjrzę :D
Usuńdziękuję za komentarz :)
Noooo...co by tu powiedzieć..ah..te komary :/
OdpowiedzUsuńMusze przyznac, ze ten blog jest zajebisty i ciesze sie, ze jest on o..Kłusku:D
~I like it :)
Kurczę, czemu lekarze nie próbują jej ratować, leczyć? No dobra, wiem, że wygląda to tragicznie, ale cuda się przecież zdarzają. Nie często, ale to zawsze jakaś nadzieja. Nie wyobrażam sobie, aby ktoś mógłby odebrać komukolwiek nadzieję na wyleczenie. Chemioterapia nie jest jedyną formą walki z rakiem. Powinni czegoś próbować...
OdpowiedzUsuńNo, ale cieszę się, że dziewczyna mimo wszystko stara się jakoś funkcjonować normalnie. Pracuje, wychodzi do ludzi, żyje.
Ha! Moi Eris i Cole też poznali się w kawiarni, więc wróże dobrze tej znajomości ^^ Bo wiem co szykuję dla moich (kurdee, czemu ja ci cokolwiek zdradzam?) No, ale ciul! Ważne, że Bartek zwrócił na nią uwagę! Gdyby nie to, że już przypuszczam jak chcesz to wszystko zakończyć to zatańczyłabym z radości, a tak ograniczam się do uśmiechu pełnego zadowolenia.
Co do twojej odpowiedzi na mój komentarz pod poprzednim rozdziałem, to wiesz dobrze, że ja bardziej interesuję się snowboardem. To mi w duszy gra, bo sama jeżdżę, a narciarstwo jest mi troszkę odległe, ale twoja twórczość przyciąga mnie jak lep na muchy. Jako, że już w ten lep wpadłam, to nie idzie się z niego wyplątać, więc jakoś musisz się pogodzić z moją obecnością i to przeboleć ^^
Przez ciebie kiedyś w zimę jeszcze nawet zaczęłam oglądać skoki narciarskie razem z dziadkiem :D
Więc gratulacje, haha.
Czekam na next z wieeelką niecierpliwością.
Pozdrawiam :*
Dlaczego musi dojść do jakieś tragedii, by ludzie zrozumieli jak kruche i niepewne jest życie? Dlaczego zawsze odstawiają swoje plany i marzenia na później?
OdpowiedzUsuńZnaczy, w przypadku młodych osób to jest bardziej zrozumiałe, ale mimo wszystko.
Wiesz co? Strasznie mi się tutaj podoba, jest w tym swoista magia. Co tam dodanie do zakładek, to opowiadanie awansuje w mojej hierarchii opowiadań gdzieś do czołówki, bo jest genialnie, każde słowo, każdy przecinek, każda literka. I ta scenka w kawiarni, urocza. Coś zaiskrzyło między Mają, a Bartkiem i tylko czekać na to, kiedy ich drogi złączą się kolejny raz, miejmy nadzieję, że tym razem na dłużej.
Pozdrawiam :>
Ojej. Czemu ja zawsze po przeczytaniu czegoś Twojego muszę dłuższą chwilę dochodzić do siebie?
OdpowiedzUsuńKocham Cię, autentycznie. To, co tworzysz, chociaż smutne, jest piękne. I tu, i u Welliego. Mimo że tych dwóch historii nie da się porównać.
Najważniejsze, że Maja nie pogrążyła się na długo w apatii. Bo nawet jeśli umrze, to teraz żyje. Dobrze, że jest tego świadoma.
Bartek i Grzesiek. Nie będę się tu nimi teraz zachwycać. Nie czas i miejsce. Ale taki zakład bardzo mi pasuje do mojego wyobrażenia o nich.
Magia błękitu działa. I świetnie. Oby tak dalej.
Pozdrawiam ;**